Friday 20 November 2020

ŻAGIEL

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Kiedyś w czasie wakacji przebywałem wraz z fratrem Justusem nad morzem. Pewnego szczególnie upalnego dnia postanowiliśmy wybrać się na wyprawę żaglówką po morzu. Nabraliśmy wiatru w żagiel i śmiało pruliśmy morskie fale. Płynęliśmy wzdłuż wybrzeża i mogliśmy z daleka obserwować ludzi na plaży. Między innymi zauważyłem tam chłopca, który małym wiaderkiem nosił wodę z morza do wykopanego przez siebie dołka. Przypomniała mi się zaraz historia opowiedziana przez świętego Augustyna o małym chłopcu, który robił dokładnie to samo. Naturalną koleją rzeczy moja myśl przeszła do absurdalnego dogmatu wiary: jak to jest, że niby Jeden, ale w Trzech Osobach. W dodatku jedną z tych osób jest Wiatr. Coś chyba jest nie tak z tą teologią, która godność osoby nadaje wiatrowi. Nagle zerwał się gwałtowny szkwał, wiatr wydął nasz żagiel do granic wytrzymałości, a w końcu szwy puściły, żagiel oderwał się i poleciał najpierw wysoko w górę, a potem opadł na fale i płynął jak bezładna szmata. Po chwili pogoda była znów piękna, łagodna bryza znakomita do żeglowania, ale nam to nic nie dawało, nie mieliśmy bowiem żagla. Znaleźliśmy się w kropce, nie mieliśmy nawet wioseł. Szczęśliwie nieopodal przepływała motorowa łódka, w której znajdował się brodaty sternik z fajką oraz jego pies. Dawaliśmy im znaki by nas wzięli na hol, sternik więc skręcił w naszą stronę, a my rzuciliśmy mu linę. Niestety, widać nie byliśmy wprawnymi żeglarzami, bowiem rzucona lina nie doleciała i chlapnęła w wodę. Sytuację uratował pies, który poszczekiwał oparty łapami o burtę, a zobaczywszy linę w wodzie wyskoczył, podpłynął do niej, wziął ją w zęby i przyciągnął do swojej łódki. Szyper odebrawszy linę od psa przymocował ją do rufy swojej jednostki i w ten sposób bezpiecznie powróciliśmy do portu. Stojąc już na nabrzeżu frater Justus w serdecznych słowach dziękował sternikowi. Ten jednak odrzekł:

Musicie podziękować też psinie, moja załoga jest dwuosobowa.”

W tym momencie wtrąciłem się ja by skorygować tę teologiczną nieścisłość:

No wie pan, panie kapitanie, psu jednak nie można nadawać godności osoby.”

Sternik słysząc to roześmiał się i rzekł:

Świątobliwy frater zajechał z teologiczno-filozoficznej rury. Ja też fratrowi potrafię zajechać z podobnej. Otóż „osoba” nie jest kategorią istnienia, tylko kategorią postrzegania świata, dokładnie tak jak u Kanta czas i przestrzeń. Mój pies jest dla mnie osobą i członkiem załogi, bywa nawet bardzo użyteczny. A co do Pana Boga, to w końcu on nas stworzył razem z tą tkwiącą w naszym umyśle kategorią postrzegania. Być może życzy sobie byśmy i Jego postrzegali jako osobę. Albo może Trzy Osoby. Nie wszystko można zrozumieć, niektóre rzeczy trzeba wziąć na wiarę. Wiara jest jak żagiel: jeśli jej nie ma, wówczas słowa najgłębszej mądrości przelecą mimo jak wiatr…”

To powiedziawszy szyper wskoczył do swojej łódki i znów zapuścił motor. Zdążyłem jeszcze tylko krzyknąć:

Powiedz mi, kapitanie, kim ty jesteś?”

Poprzez hałas terkoczącego motoru usłyszałem słowa:

Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza!”

Poczem sternik stanął za kołem sterowym i oddalił się od nabrzeża.



x

Monday 2 November 2020

RAJSKI OGRÓD


Opowiadał mi frater Adalbertus:
Przebywałem kiedyś w bogatym opactwie, które otoczone było wielkim i pięknym ogrodem. Mając raz trochę wolnego czasu poszedłem się trochę po owym ogrodzie poprzechadzać. Był słoneczny poranek, ogród był jeszcze owiany mgiełką, krople rosy wisiały na wysokich trawach i na gałęziach drzew. Była to pora roku, kiedy niektóre drzewa obsypane są kwieciem, ich aromat unosił się w powietrzu dodając ogrodowi nieziemskiego wprost uroku. Panowała absolutna niemal cisza przerywana jedynie świergotem ptaków i brzęczeniem pszczół. Pomyślałem sobie, że tak chyba musiał wyglądać Raj. Chodziłem zauroczony przez dłuższy czas, aż w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że właściwie nie wiem gdzie jestem. Kompletnie się w tym rajskim ogrodzie zawieruszyłem. Przyszła mi wtedy do głowy dziwna myśl: otóż w biblijnym Raju Adam potrafił się tak zawieruszyć, że sam Jahwe Elohim nie potrafił go znaleźć, skoro chodził i wołał „Adamie, gdzie jesteś?” Dziwna właściwie to opowieść: czyżby Jahwe Elohim nie był wszechwiedzący? Tymczasem jednak miałem bardziej przyziemny problem do rozwiązania: jak się wydostać z ogrodu, w którym się zgubiłem? Chodziłem i chodziłem najwyraźniej zataczając koła, bowiem co jakiś czas rozpoznawałem miejsca, w których byłem już wcześniej. W końcu powiedziałem głośno sam do siebie:
„Panie Boże, wskaż mi jak się mam wydostać z tego rajskiego ogrodu.”
Przez cały ranek nie spotkałem żywej duszy, dlatego zdumiałem się usłyszawszy w odpowiedzi słowa:
„Jak to, wydaję się fratrowi że jest w raju, ale chce się z niego wydostać?”
Obejrzałem się i zobaczyłem pod jednym z drzew osobnika siedzącego w pozycji pół-lotosu i zatopionego w kontemplacji. Osobnik ten miał na sobie wyświechtane portki, włosy i brodę miał długie i nieuporządkowane, a obok niego w trawie stała para butów z zielonymi sznurowadłami. Myślałem w pierwszej chwili, że Pan Bóg wysłuchał mojej modlitwy i zesłał mi kogoś, kto wskaże mi drogę wyjścia z tego miejsca. Zapytałem go więc:
„Czy mógłbyś mi wskazać drogę wyjścia z tego rajskiego ogrodu?”
„Aha”, odrzekł on, „myślał frater, że Pan Bóg wysłuchał jego prośby. Ciekawe ma frater oczekiwania. A skąd frater wie, że Pan Bóg mu wszystko tak po prostu powie? Przecież w Rajskim Ogrodzie On sam wołał Adama pytając gdzie jest. Czy wie frater dlaczego?”
Patrzałem na niego bez słowa, zdumiony zbieżnością tego co właśnie mówił z tym, co przed chwilą sobie pomyślałem. On tymczasem ciągnął dalej:
„Odpowiedź jest prosta: Jahwe Elohim chciał, by Adam sam zadał sobie to pytanie. I po to właśnie to pytanie zapisane jest w Księdze, by wszyscy potomkowie Adama sobie je zadawali. Modlitwa ma być podobno rozmową z Bogiem, a nie monologiem próśb do Niego skierowanych. To człowiek jest stworzony po to, by służyć Bogu, a nie odwrotnie.”
Przyznam się, że trochę mnie zniecierpliwił. Zapytałem go więc:
„Kim właściwie jesteś, obdartusie, i co robisz w ogrodzie opactwa?”
„Kim jestem? Hm. Jeśli koniecznie chcesz, możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza. A co tu robię? Ano siedziałem sobie pod drzewem i próbowałem w ciszy usłyszeć odpowiedź na pytanie gdzie jestem, póki ktoś nie przyszedł i nie zaczął robić hałasu.”
Poczem zatopił się ponownie w kontemplacji i już nic więcej nie mogłem z niego wydobyć. Zostawiłem go więc pod drzewem i poszedłem na własną rękę szukać wyjścia z tego rajskiego ogrodu.

Thursday 22 October 2020

ŻMIJA KOŚCIELNA

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Pewnego ranka przechadzałem się po klasztornym ogrodzie rozważając przeczytany właśnie fragment Pisma. Był wiosenny poranek, niektóre kwiaty wystawiały się już do słońca, choć w ciemnych zakamarkach leżał jeszcze topniejący śnieg. Kroczyłem tak zatopiony w myślach, kiedy usłyszałem nagle za sobą:

„Pssst… pssst…”

Rozejrzałem się, lecz nikogo nie zobaczywszy uznałem, ze musiałem się przesłyszeć. Chciałem ruszyć dalej, kiedy znów usłyszałem za sobą:

„Pssst… pssst…”

Zacząłem się rozglądać uważnie, w końcu dostrzegłem skuloną pod murem żmiję. Wyglądała na zmarzniętą i patrząc na mnie żałosnymi oczkami syczała:

„Pssst pssst, zzzlituj śśsię nad biedną żżżmijką, braciszszszku, bo tu dogorywam, a tak jessstem zzzmarzzznięta, żżże nie mogę śśsię ruszszszać. Zzzabierzrzrz mnie www jeakieśśś ciepłe miejsssce.”

„Czyś ty zwariowała?” krzyknąłem. „Przecież żmije kąsają ludzi na śmierć! Nie dam się na to nabrać!”

„Psst psst,” odparła żmia, „ja jessstem żżżmija kośśścielna, religijna. Wprawdzie issstotnie w mej naturzrzrze leżżży kąsssanie na śśśmierć, ale ja jessstem żżżmija klaszszsztorna i wiem co zzznaczy panowanie ducha nad ciałem. Nie bój śśsię, nie zzzrobię ci krzrzrzywdy. Zzzreszszsztą widziszszsz przrzrzecieżżż, żżże leżżżę ledwo żżżywa przrzrzy śśścieżżżce, a ty jako dobry chrzrzrześśścijanin powinieneśśś śśsię zzzlitować i pomóc mi. Czy nie zzznaszszsz opowieśśści o miłośśsiernym Sssamarytaninie?”

Opowieść o miłosiernym Samarytaninie oczywiście znałem, istotnie również uważałem się za dobrego chrześcijanina. Co więcej, trafił do mnie argument o panowaniu ducha nad ciałem. Ja również przecież mieszkając w klasztorze próbowałem panować nad naturalnymi żądzami i, jak sądziłem, całkiem mi się to udawało. W końcu więc postanowiłem się zlitować nad biednym zwierzątkiem, podniosłem je i zaniosłem do wewnątrz. Dałem się nabrać! Ta wstrętna gadzina, skoro tylko tylko poczuła ciepło i wróciło jej życie, jak mnie nagle nie dziabnie w łapę! Wrzasnąłem z przestrachu i upuściłem ją, a na mój krzyk zbiegli się zewsząd mnisi. Mnich sanitariusz dokonał oględzin mojej szybko puchnącej ręki, a usłyszawszy co się stało i zobaczywszy dwie malutkie ranki pośrodku puchnącego miejsca, orzekł krótko:

„Szpital.”

Wezwano karetkę pogotowia i kiedy po chwili wynoszono mnie na noszach, zobaczyłem zdradliwą gadzinę sunącą w kierunku uchylonych drzwi klasztornego kościoła.

Wylądowałem więc w szpitalu. Tam przystąpiono do szybkiego mnie odratowywania, wstrzykiwano mi w żyły jakieś substancje, które odniosły pożądany skutek, ale ja po całym zajściu byłem bardzo osłabiony. Kiedy po wszystkim leżałem w szpitalnej sali powoli odzyskując siły, usiłowałem w spokoju czytać Pismo Święte i oczywiście otwarłem je w miejscu, gdzie wąż udaje przyjazną człowiekowi istotę. Byłem jednak zbyt osłabiony by długo czytać, odłożyłem więc otwartą książkę obok siebie na stoliku, a sam leżałem zbierając myśli. Po sali krzątał się pielęgniarz. Przechodząc obok mojego łóżka rzucił okiem na otwartą książkę, pokiwał głową i powiedział:

„No tak, znów zagadka węża udającego przyjazną człowiekowi istotę. Znamy to, znamy. Wszyscy jesteśmy narażeni na ukąszenia tych ognistych węży. Najniebezpieczniejsze są wtedy, kiedy udają oswojone węże kościelne. Ten wąż to cielesne chciwe ja, z którym rodzą się wszyscy potomkowie Adama. Na tym polegała próba czterdziestu dni na pustyni a potem na górze drzew oliwnych. Głowa węża została starta, kiedy jeden z potomków Adama powiedział: ‘Nie moja, ale Twoja wola…’ Te słowa musimy sobie wziąć do serca, na tym właśnie polega nawrócenie. Trzeba tylko bardzo uważać, bo ta paskudna żmija potrafi się znakomicie podszywać i udawać oswojoną żmiję kościelną, a ukąszenie kościelnej żmii też może być śmiertelne.”

Słysząc to nieomal odżyłem; podniosłem się na łóżku chcąc się temu pielęgniarzowi bliżej przyjrzeć. Był on ubrany na biało, tak jak wszyscy pielęgniarze, tylko w butach miał dziwne zielone sznurówki. Zapytałem:

„Powiedz mi kim jesteś, pielęgniarzu?”

On tymczasem właśnie wychodził z sali. Zatrzymał się na moment i powiedział:

„Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza.”

To powiedziawszy wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

Thursday 15 October 2020

BRZUSZEK

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Była właśnie wiosna i drzewa w miejskich parkach obsypane były kwieciem, kiedy jechałem zatłoczonym tramwajem niosąc naręcze kwiatów i starając się usilnie uchronić je od pogniecenia. W pewnym momencie zauważyłem małe zamieszanie, ktoś podniósł się z siedzenia, by ustąpić miejsca młodej piegowatej dziewczynie. Dlaczego? Powodowany ciekawością wychyliłem się nieco by się jej przyjrzeć i od razu zrozumiałem o co chodzi: Dziewczyna miała brzuszek okrąglutki jak piłeczka; bardzo jej z tym zresztą było do twarzy. Ja moje naręcze wiozłem akurat do szpitala, by je wręczyć znajomej, która jeszcze przedwczoraj miała taki właśnie brzuszek, ale w międzyczasie urodził się jej dzidziuś i teraz jechałem złożyć jej gratulacje. Dojechałem w końcu do szpitala i spotkałem szczęśliwą matkę w szpitalnym ogrodzie, gdzie w listowiu ćwierkały ptaszęta, samczyki uganiały się za samiczkami, a dzidziuś kwilił w ramionach wniebowziętej matki. Później, kiedy wracałem znów zatłoczonym tramwajem, zastanawiałem się – dlaczego seks postrzegany jest jako coś nieczystego? Wprawdzie Kościół głosi, że seks wewnątrzmałżeński nie jest grzechem, ale z drugiej strony ten sam Kościół uznał, że matka Jezusa przez całe życie zachowywała czystość, co miało oznaczać, że nigdy seksu nie uprawiała. Skoro tak, to Jezus nie mógł mieć rodzeństwa i owi bracia i siostry Jezusa, o których mówi Ewangelia, to tak naprawdę kuzyni i kuzynki. Czyżby więc mimo wszystko nawet małżeński seks był w jakiś sposób nieczysty?

Tymczasem siedzący obok mnie jegomość czytał gazetę szeroko ją rozłożywszy, na tyle szeroko, że i ja mogłem czytać mu przez ramię. „Nauka potwierdza teologię!” głosił jeden z tytułów; chodziło o jakiś naukowo dowiedziony i opisany w medycznym czasopiśmie przypadek dzieworództwa. Autor jego wywodził, że fakt ten ma ogromne znaczenie dla chrześcijaństwa, ponieważ wynika z niego, że dziewicza ciąża matki Jezusa była rzeczywiście możliwa. Tymczasem ktoś stojący obok mnie wykrzyknął:

Co za idioci!”

Ów ktoś również czytał przez ramię tę samą gazetę. Zdziwiłem się, że wyzywa dziennikarzy od idiotów, a on odpowiedział:

Ktokolwiek chce dowieść, że narodzenie Jezusa z Nazaretu nie było niezwykłe, ten jest albo głupi, albo nikczemny.”

A to dlaczego?” zdziwiłem się. „Przecież chyba dobrze będzie, jeśli nasza wiara zgadzać się będzie z nauką?”

Wiara zgadzać z nauką? I to mówi osoba duchowna? Zanim duchowna osoba zabierze się do przeprowadzenia naukowego dowodu swej wiary, niech sobie najpierw ułoży odpowiedź na pytanie potencjalnego wątpiącego naukowca: Jak udowodnić, że chleb i wino na niedzielnym ołtarzu to nie chleb i wino, tylko Bóg osobowy?”

Przyznam się, że w tym momencie mnie zagiął, nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. On tymczasem kontynuował:

Czy duchowna osoba wyobraża sobie, że ewangeliści wypytywali matkę ich Nauczyciela o szczegóły jej pożycia małżeńskiego? A jednak zapisali informację o poczęciu za sprawą Świętego Wiatru. Czyżby chcieli wprowadzić czytelników w błąd? Nic dalszego od prawdy, jest to jednak informacja należąca do innego porządku. Jeśli rzeczywiście po zesłaniu Świętego Wiatru poznali prawdziwą naturę swego Nauczyciela, to nie mogli inaczej zapisać. Co bynajmniej nie wyklucza cudu w porządku naturalnym. Oni nie musieli pytać, rzecz tak niezwykłą jak dziewicze poczęcie ona sama mogła im wyjawić. A z pozostałej części swego życia wcale nie musiała się tłumaczyć. To tylko my mamy taki włochaty i wścibski umysł, że musimy się domyślać i spekulować, choć dyskrecja nakazywałaby niezadawanie pytań.”

Pomyślałem sobie, że niezły z niego bystrzacha. Chcąc się bliżej zapoznać, zapytałem:

Dobrze pomyślane. A tak nawiasem to z kim mam przyjemność?”

Chodzi o moją tożsamość? Jo jezdem tylko Szuszwol ze Swarzyndza.”

Odruchowo spojrzałem w kierunku jego butów, ale był straszny tłok i butów nie można było zobaczyć. A na najbliższym przystanku on wysiadł i tyle go widziałem.


Wednesday 7 October 2020

POWIETRZE

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Czyż nie należy się wdzięcznść Najwyższemu za każdy haust powietrza? Przecież każdy oddech przedłuża nam życie o następną chwilę! Czyż może być coś cenniejszego? Czyż perły, diamenty i rubiny mogą być cenniejsze od jednego oddechu? A przecież każdy oddech otrzymujemy za darmo. Za każdy haust powietrza powinniśmy osobno dziękować Najwyższemu.

Tak myślałem idąc pod wiatr, który nieco zapierał mi dech. Przyszła jesień, smutna pora roku, i wiatr podrywał z chodników opadłe liście. Szedłem odwiedzić pewną moją znajomą, która zapadła ostatnio na chorobę smutku i znalazła się z tego powodu w szpitalu. Ostatnimi czasy panuje wręcz epidemia tej choroby nie wiadomo czym spowodowana, lekarze zwą tę chorobę depresją, hospitalizują pacjentów i mają pełne ręce roboty. Moją znajomą znalazłem na ławeczce w szpitalnym ogrodzie, siedziała nieruchomo i była już cokolwiek przysypana żółtymi liśćmi. Obok niej siedziała kobieta wyglądająca na całkowitą wariatkę: suknię miała pozszywaną z kolorowych łatek, włosy ufarbowane na kilka różnych kolorów, słowem wyglądała jak istna Łoblodra z Łobornik. Moja znajoma zobaczywszy mnie ocknęła się ze swego odrętwienia i po niezbyt entuzjastycznym przywitaniu zaczęła mi opowiadać o swoim smutku:

"Bracie Dobrodzieju, nie wiem co mam ze sobą zrobić. Po co w ogóle żyć? Nie widzę nic, na czym mogłabym się oprzeć. Księża mi mówią, że mam się oprzeć na Bogu, ale jak można się oprzeć na Bogu? Gdzie go mam niby znaleźć? Przecież to tak, jakbym się miała oprzeć na powietrzu!"

W tym momencie siedząca obok pstrokata dziewczyna sapnęła dwakroć rozgłośnie niczym hipopotam. Spojrzałem na nią z niesmakiem, ona natomiast zerknęła ku mnie figlarnie i puściła oko. Tymczasem ścieżką przechodził mężczyzna w białym kitlu, zapewne lekarz. Przystanął obok naszej ławeczki pytając o samopoczucie mojej znajomej.

"No nich pan powie, panie doktorze, jak mam się oprzeć na Bogu?" rzekła zapytana. "Przecież to tak, jakbym się miała oprzeć na powietrzu, prawda?"

W tym momencie siedząca obok dziewczyna znów sapnęła dwakroć jak parowóz. Spojrzałem na nią karcąco, a ona na mnie znów figlarnie i znów puściła oko. Zaczynała mi grać na nerwach. Powiedziałem do niej:

"Nie puszczaj do mnie oka, bo jeszcze ktoś sobie coś pomyśli i nie sap jak hipopotam, bo przeszkadzasz w poważnej rozmowie. Jak chcesz tak sapać, to lepiej sobie idź."

Ona na to wstała i poszła, natomiast w jej obronie stanął doktor, mówiąc:

"Czemu ją odganiasz? Przecież ona ma rację! Istotnie to jest jak z powietrzem: oprzeć się na nim nie można, ale żyć bez powietrza też nie można. Czyż nie jest prawdą, że wdzięczność Najwyższemu należy się za każdy oddech?"

Spojrzałem nań zdumiony. Psychiatra wygłaszający takie teksty? Coś tu nie tak, przecież psychiatrzy gadają o podświadomości, dzieciństwie, wpływie matki, wpływie ojca, archetypach i Bóg wie o czym jeszcze, ale nie o Bogu. Przecież nie ma związku pomiędzy zdrowiem psychicznym a Bogiem, te drzwi pozostają do dziś zamknięte. Zapytałem:

"Czy pan aby rzeczywiście jest lekarzem psychiatrą?" On spojrzał na mnie zaskoczony i odrzekł:

"Skąd bratu dobrodziejowi przyszło coś takiego do głowy? Ja miałbym być psychiatrą? Ja jestem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza. No ale zostawię państwa w spokoju, do widzenia. Aha, tak na marginesie to te drzwi należałoby jak najszybciej otworzyć."

To powiedziawszy oddalił się spacerowym krokiem postukując obcasami butów związanych zielonymi sznurowadłami.


Monday 5 October 2020

PŁOMIEŃ

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Przebywałem kiedyś w pewnym mieście, w którym odbywał się właśnie festiwal teatrów ulicznych. Atmosfera na ulicach była niemal świąteczna, część miasta zamknięta została dla ruchu kołowego, a tłum widzów przechadzał się pomiędzy zabytkowymi kamieniczkami obserwując popisy ulicznych artystów. Kogóż tam nie można było zobaczyć! Byli tam uliczni akrobaci i żonglerzy, upudrowani mimowie i wielkie kukły poruszające się powoli ponad tłumem. Wśród tego wszystkiego moją szczególną uwagę zwrócił człowiek z drabiną. Był to – jak to często bywa w przypadku teatrów ulicznych – długowłosy brodacz ubrany pstrokato, nawet sznurowadła w butach miał zielone. Chodził on wśród tłumu z drabiną, a pod pachą trzymał wielką księgę. Raz po raz przystawał, rozkładał drabinę i wchodził na nią wysoko, poczem wyjmował spod pachy swą księgę i otwierał ją, a spomiędzy kartek buchał płomień. Potem zamykał księgę, schodził z drabiny, składał ją, przechodził kilka kroków dalej i znów powtarzał to samo. Zaciekawiła mnie ta sztuczka, przecisnąłem się więc wśród tłumu, by mu się lepiej przyjrzeć. Podszedłszy bliżej z oburzeniem spostrzegłem, że księgą, której do swych sztuczek używa, jest ni mniej ni więcej tylko Biblia! Pismo Święte! Uniósłszy się gniewem krzyknąłem:

Świętokradco! Jak śmiesz używać Pisma Świętego do kuglarskich sztuczek?” W odpowiedzi na to on zapytał z miną niewiniątka:

O jakich sztuczkach mówisz. dobry człowieku?”

Jak to o jakich? O twoich sztuczkach z ogniem!”

Nie wiem na jakiej podstawie twierdzisz, że to są sztuczki. Może sam chcesz zobaczyć moją księgę?” To mówiąc podał mi swe wielkie tomidło. Było to, na pierwszy rzut oka, najzwyklejsze wydanie Biblii. Otwarłem je na pierwszej lepszej stronie i zacząłem czytać:

Ja was chrzczę wodą, abyście się nawrócili, ale za mną idzie mocniejszy ode mnie, ja nie jestem nawet godzien butów za nim nosić. On was będzie chrzcić wiatrem i…”

W tym momencie z kart księgi buchnął wysoki płomień. Przestraszyłem się nie na żarty. Czytając taką księgę można się nieźle poparzyć, albo i nawet zupełnie spalić na kupkę popiołu. Jest niebezpieczna i lepiej ją zamknąć – pomyślałem. Zatrzasnąłem ją głośno i zapytałem tego dziwaka:

Powiedz mi, kuglarzu, czy jesteś może mistrzem jakichś tajemnych sztuk?”

Ja miałbym być mistrzem, w dodatku tajemnych sztuk? Skądże, jo jezdem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza,”

To powiedziawszy odebrał mi swą księgę, podniósł drabinę i odszedł.


Tuesday 29 September 2020

KAMIENIE PŁAKAĆ BĘDĄ

 Opowiadał mi frater Adalbertus:

Domy, w których mieszkają inni ludzie; opustoszałe mury budynków, w których niegdyś zbierali się wierni chwaląc Najwyższego; cmentarze zarośnięte zdziczałym kwieciem, wśród którego stoją tablice nagrobne pokryte literkami o kształcie płomyków - oto, co zostało po ludzie, który mieszkał w tym kraju od stuleci. Czyż nie trzeba nad nim płakać, czyż nie należałoby choć kilka łez uronić nad tym ludem przeganianym z kraju do kraju, jakby wisiało nad nim jakieś przekleństwo? A może należałoby się przygotować na ponowne przyjęcie go u siebie, bo przecież słusznie mówi przysłowie, że gość w dom - Bóg w dom, a zupełnie możliwe, że ten lud pewnego dnia będzie znów z jakiegoś kraju wygnany?

Tak sobie rozmyślałem przechadzając się po zapomnianym i zapuszczonym cmentarzu, było późne lato i bujnie kwitła nawłoć, słońce chyliło się ku zachodowi, a litery na nagrobkach lśniły niczym kamienne łzy. Czyżby spełniło się jakieś proroctwo, że skoro ludzie nie płaczą, to kamienie płakać będą? A może należałoby rozumować odwrotnie: że wierność przymierzu się nie opłaca, albo że przymierze z Jahwe Zastępów to rzecz niebezpieczna? Chociaż takie rozumowanie może być ryzykowne, w końcu my też jesteśmy w przymierzu z Jahwe. Niektórzy twierdzą, że to nasze przymierze jest lepsze, że oni sami są sobie winni, ale czy godzi się słuchać takich podszeptów? Cóż zatem pozostaje? Chyba przyłączyć się do kamieni i płakać nad tym ludem przeganianym z kraju do kraju, jakby wisiało nad nim jakieś przekleństwo. Nagle tok moich rozmyślań przerwało głośno wypowiedziane zdanie:

Nieszczęsny to kraj, w którym pozostały tylko nagrobki.”

Wydawało mi się, że byłem wśród tych płaczących głazów sam, dlatego owo głośno wypowiedziane zdanie zupełnie mnie zaskoczyło. Zaskoczyła mnie również jego treść - z tego rodzaju opinią jeszcze się nie spotkałem. Postanowiłem więc z nim polemizować, a w tym celu obróciłem się, by mego polemistę zobaczyć. Był nim brodaty mężczyzna w czarnym ubiorze i kapeluszu. Przechadzał się w sąsiednim rzędzie płaczących kamieni. Odezwałem się doń:

Jak to - ‘nieszczęsny to kraj’? Czyż nie należy raczej płakać nad tym ludem, który z kraju do kraju jest przeganiany, jakby wisiało nad nim jakieś przekleństwo?”

Zapewne należy, fratrze dobrodzieju, tym niemniej nieszczęsny to kraj, w którym pozostały tylko nagrobki. Gość w dom, Bóg w dom, prawda? A co się dzieje, jeśli gość z domu ucieka? Oj, niedobrze się dzieje, prawda? Nieszczęsny to kraj, z którego uciekają goście.”

No cóż, nie bardzo miałem jak z nim polemizować. Nie należałem przecież do tych, który życzyli sobie, by goście z domu pouciekali. On tymczasem mówił dalej:

Frater zna przecież Księgę Rodzaju i na pewno pamięta opisaną tam walkę Jakuba z Aniołem. A pamięta frater, co się stało po tej walce? Otóż po tej walce Jahwe Elohim obiecał Jakubowi, że przez niego i jego potomków błogosławione będą narody ziemi. Obietnica ta dotyczy wszystkich narodów. Naród, który Boże błogosławieństwo odrzuca winien być nazwany nieszczęsnym i modlić się trzeba o jego nawrócenie. Kraj, w którym po Bożym błogosławieństwie zostały tylko nagrobki winien być nazwany nieszczęsnym i modlić się trzeba o to, by Boże błogosławieństwo do niego powróciło.”

To powiedziawszy odwrócił się i zaczął się oddalać spacerowym krokiem. Zanim się zupełnie oddalił, zapytałem go jeszcze:

A ty kim jesteś, że masz tak odmienny od mojego punkt widzenia? Czyżbyś był członkiem tego ludu i przyjechał zapłakać nad ruinami dawnych siedzib?” On, zatrzymawszy się na moment obrócił się i powiedział:

Nigdzie nie wróciłem i na pewno nie trzeba nade mną łez ronić. Jestem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza szlajającym się raz tu raz ówdzie i głoszącym punkty widzenia, na które nie warto w ogóle zwracać uwagi.”

To powiedziawszy kontynuował swój spacer i wkrótce znikł pośród bujnych, nad głowę sięgających kwiatów.


(Jeśli kto lubi Szuszwola, niech zajrzy tu)

ŻAGIEL

Opowiadał mi frater Adalbertus: Kiedyś w czasie wakacji przebywałem wraz z fratrem Justusem nad morzem. Pewnego szczególnie upalnego dnia ...