Friday 20 November 2020

ŻAGIEL

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Kiedyś w czasie wakacji przebywałem wraz z fratrem Justusem nad morzem. Pewnego szczególnie upalnego dnia postanowiliśmy wybrać się na wyprawę żaglówką po morzu. Nabraliśmy wiatru w żagiel i śmiało pruliśmy morskie fale. Płynęliśmy wzdłuż wybrzeża i mogliśmy z daleka obserwować ludzi na plaży. Między innymi zauważyłem tam chłopca, który małym wiaderkiem nosił wodę z morza do wykopanego przez siebie dołka. Przypomniała mi się zaraz historia opowiedziana przez świętego Augustyna o małym chłopcu, który robił dokładnie to samo. Naturalną koleją rzeczy moja myśl przeszła do absurdalnego dogmatu wiary: jak to jest, że niby Jeden, ale w Trzech Osobach. W dodatku jedną z tych osób jest Wiatr. Coś chyba jest nie tak z tą teologią, która godność osoby nadaje wiatrowi. Nagle zerwał się gwałtowny szkwał, wiatr wydął nasz żagiel do granic wytrzymałości, a w końcu szwy puściły, żagiel oderwał się i poleciał najpierw wysoko w górę, a potem opadł na fale i płynął jak bezładna szmata. Po chwili pogoda była znów piękna, łagodna bryza znakomita do żeglowania, ale nam to nic nie dawało, nie mieliśmy bowiem żagla. Znaleźliśmy się w kropce, nie mieliśmy nawet wioseł. Szczęśliwie nieopodal przepływała motorowa łódka, w której znajdował się brodaty sternik z fajką oraz jego pies. Dawaliśmy im znaki by nas wzięli na hol, sternik więc skręcił w naszą stronę, a my rzuciliśmy mu linę. Niestety, widać nie byliśmy wprawnymi żeglarzami, bowiem rzucona lina nie doleciała i chlapnęła w wodę. Sytuację uratował pies, który poszczekiwał oparty łapami o burtę, a zobaczywszy linę w wodzie wyskoczył, podpłynął do niej, wziął ją w zęby i przyciągnął do swojej łódki. Szyper odebrawszy linę od psa przymocował ją do rufy swojej jednostki i w ten sposób bezpiecznie powróciliśmy do portu. Stojąc już na nabrzeżu frater Justus w serdecznych słowach dziękował sternikowi. Ten jednak odrzekł:

Musicie podziękować też psinie, moja załoga jest dwuosobowa.”

W tym momencie wtrąciłem się ja by skorygować tę teologiczną nieścisłość:

No wie pan, panie kapitanie, psu jednak nie można nadawać godności osoby.”

Sternik słysząc to roześmiał się i rzekł:

Świątobliwy frater zajechał z teologiczno-filozoficznej rury. Ja też fratrowi potrafię zajechać z podobnej. Otóż „osoba” nie jest kategorią istnienia, tylko kategorią postrzegania świata, dokładnie tak jak u Kanta czas i przestrzeń. Mój pies jest dla mnie osobą i członkiem załogi, bywa nawet bardzo użyteczny. A co do Pana Boga, to w końcu on nas stworzył razem z tą tkwiącą w naszym umyśle kategorią postrzegania. Być może życzy sobie byśmy i Jego postrzegali jako osobę. Albo może Trzy Osoby. Nie wszystko można zrozumieć, niektóre rzeczy trzeba wziąć na wiarę. Wiara jest jak żagiel: jeśli jej nie ma, wówczas słowa najgłębszej mądrości przelecą mimo jak wiatr…”

To powiedziawszy szyper wskoczył do swojej łódki i znów zapuścił motor. Zdążyłem jeszcze tylko krzyknąć:

Powiedz mi, kapitanie, kim ty jesteś?”

Poprzez hałas terkoczącego motoru usłyszałem słowa:

Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza!”

Poczem sternik stanął za kołem sterowym i oddalił się od nabrzeża.



x

Monday 2 November 2020

RAJSKI OGRÓD


Opowiadał mi frater Adalbertus:
Przebywałem kiedyś w bogatym opactwie, które otoczone było wielkim i pięknym ogrodem. Mając raz trochę wolnego czasu poszedłem się trochę po owym ogrodzie poprzechadzać. Był słoneczny poranek, ogród był jeszcze owiany mgiełką, krople rosy wisiały na wysokich trawach i na gałęziach drzew. Była to pora roku, kiedy niektóre drzewa obsypane są kwieciem, ich aromat unosił się w powietrzu dodając ogrodowi nieziemskiego wprost uroku. Panowała absolutna niemal cisza przerywana jedynie świergotem ptaków i brzęczeniem pszczół. Pomyślałem sobie, że tak chyba musiał wyglądać Raj. Chodziłem zauroczony przez dłuższy czas, aż w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że właściwie nie wiem gdzie jestem. Kompletnie się w tym rajskim ogrodzie zawieruszyłem. Przyszła mi wtedy do głowy dziwna myśl: otóż w biblijnym Raju Adam potrafił się tak zawieruszyć, że sam Jahwe Elohim nie potrafił go znaleźć, skoro chodził i wołał „Adamie, gdzie jesteś?” Dziwna właściwie to opowieść: czyżby Jahwe Elohim nie był wszechwiedzący? Tymczasem jednak miałem bardziej przyziemny problem do rozwiązania: jak się wydostać z ogrodu, w którym się zgubiłem? Chodziłem i chodziłem najwyraźniej zataczając koła, bowiem co jakiś czas rozpoznawałem miejsca, w których byłem już wcześniej. W końcu powiedziałem głośno sam do siebie:
„Panie Boże, wskaż mi jak się mam wydostać z tego rajskiego ogrodu.”
Przez cały ranek nie spotkałem żywej duszy, dlatego zdumiałem się usłyszawszy w odpowiedzi słowa:
„Jak to, wydaję się fratrowi że jest w raju, ale chce się z niego wydostać?”
Obejrzałem się i zobaczyłem pod jednym z drzew osobnika siedzącego w pozycji pół-lotosu i zatopionego w kontemplacji. Osobnik ten miał na sobie wyświechtane portki, włosy i brodę miał długie i nieuporządkowane, a obok niego w trawie stała para butów z zielonymi sznurowadłami. Myślałem w pierwszej chwili, że Pan Bóg wysłuchał mojej modlitwy i zesłał mi kogoś, kto wskaże mi drogę wyjścia z tego miejsca. Zapytałem go więc:
„Czy mógłbyś mi wskazać drogę wyjścia z tego rajskiego ogrodu?”
„Aha”, odrzekł on, „myślał frater, że Pan Bóg wysłuchał jego prośby. Ciekawe ma frater oczekiwania. A skąd frater wie, że Pan Bóg mu wszystko tak po prostu powie? Przecież w Rajskim Ogrodzie On sam wołał Adama pytając gdzie jest. Czy wie frater dlaczego?”
Patrzałem na niego bez słowa, zdumiony zbieżnością tego co właśnie mówił z tym, co przed chwilą sobie pomyślałem. On tymczasem ciągnął dalej:
„Odpowiedź jest prosta: Jahwe Elohim chciał, by Adam sam zadał sobie to pytanie. I po to właśnie to pytanie zapisane jest w Księdze, by wszyscy potomkowie Adama sobie je zadawali. Modlitwa ma być podobno rozmową z Bogiem, a nie monologiem próśb do Niego skierowanych. To człowiek jest stworzony po to, by służyć Bogu, a nie odwrotnie.”
Przyznam się, że trochę mnie zniecierpliwił. Zapytałem go więc:
„Kim właściwie jesteś, obdartusie, i co robisz w ogrodzie opactwa?”
„Kim jestem? Hm. Jeśli koniecznie chcesz, możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza. A co tu robię? Ano siedziałem sobie pod drzewem i próbowałem w ciszy usłyszeć odpowiedź na pytanie gdzie jestem, póki ktoś nie przyszedł i nie zaczął robić hałasu.”
Poczem zatopił się ponownie w kontemplacji i już nic więcej nie mogłem z niego wydobyć. Zostawiłem go więc pod drzewem i poszedłem na własną rękę szukać wyjścia z tego rajskiego ogrodu.

SAMUELU, SAMUELU!

  Opowiadał mi frater Adalbertus: Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował t...