Opowiadał mi frater Adalbertus:
Wędrowałem pewnego razu drogą wśród wzgórz
pokrytych winnicami. Pogoda była słoneczna, wiał jednak porywisty
wiatr, który gnał po niebie obłoki, a z krzewów winorośli zrywał
niektóre, pożółknięte już liście. Idąc tak zastanawiałem się
nad tym, co mi niedawno opowiedziano. Otóż winnice te należały
podobno do pewnego księcia, którego przodkowie posiadali te ziemie
jeszcze w średniowieczu, a który i obecnie mieszkał daleko stąd,
w średniowiecznym rodowym zamku. Tymczasem jednak zarządcy winnic
zbuntowali się twierdząc, że wiatr historii również wśród
winnic wiać powinien, że feudalizm dawno się skończył i że
skoro oni w tych winnicach pracują, to oni powinni korzystać w
pełni z owoców swej pracy, a nie jakiś książę, który nic nie
robi, tylko siedzi na zamku i chciałby zbierać, czego nie posiał.
Gdy tak szedłem rozmyślając, spostrzegłem nagle jakiegoś
luntrusa z rozwichrzoną brodą, w słomkowym kapeluszu i
wyświechtanych portkach, który najzwyczajniej w świecie raczył
się winogronami, oblizując się przy tym i mrugając do mnie okiem.
Nie chcąc być biernym świadkiem tak bezceremonialej kradzieży,
krzyknąłem do niego:
„Czemuż
to, łatusie jeden, raczysz się owocami nieswojej pracy? Czemuż to
w szkodę włazisz do nieswojego ogrodu?”
„Hola
hola!” krzyknął on przytrzymując kapelusz, który wiatr w nagłym
porywie chciał zabrać ze sobą. „Czemuż to, że odpowiem
pytaniem, przypisujesz mi kradzież oceniając sytuację na podstawie
pozorów? Skąd możesz wiedzieć, czy nie jestem przypadkiem
wysłannikiem księcia, który jest właścicielem tych winnic?”
„Jakże
to” odparłem, „Wysłannikiem księcia miałby być taki luntrus
jak ty, z rozwichrzoną brodą, w słomkowym kapeluszu i w
wyświechtanych spodniach?”
„No
właśnie, chciwe ‘ja’ zawsze chętnie bierze pozory za dobrą
monetę, nawet świątobliwi braciszkowie nie są od tego wolni.
Czyżbyś nie znał przypowieści o winnicy? Ta winnica, drogi
braciszku, to obraz twojej duszy, zarządcy winnicy to chciwe ‘ja’,
które chciałoby nie swoim ogrodem zawładnąć, a wysłannik
księcia to szept Świętego Wiatru, który każdy z nas czasem
słyszy swym wewnętrznym uchem. Zarządcy w głupocie swojej myślą,
że skoro nauczyli się zasad uprawy spisanych w księdze, to pojedli
już wszystkie rozumy i powinni rządzić. Głupcy! Oni wiedzą tyle
o działaniu i przeznaczeniu wina, co szczur mieszkający na stacji
metra wie o systemie komunikacyjnym Paryża. Głupcy! Służba
księciu jest racją ich istnienia, a odmawiając służby zaprzeczaą
też tej racji.” W tym momencie gwałtowny podmuch wiatru zerwał
znowu kilka liści i uniósł je w powietrze, chciał także zerwać
kapelusz z głowy mego rozmówcy, ale ten złapał go na czas.
Przypowieść o winnicy oczywiście znałem, ale nigdy
nie słyszałem tak oryginalnej interpretacji. W dodatku kiedy mówił,
spostrzegłem jeszcze jeden oryginalny, acz wcześniej już gdzieś
widziany element ubioru: zielone sznurowadła w butach. Chcąc się
czegoś więcej dowiedzieć o tym zagadkowym osobniku, zapytałem:
„Powiedz
mi, kim ty właściwie jesteś, pozorny łatusie i potencjalny (wedle
swych własnych słów) wysłanniku księcia. Powiedz mi też, co ty
tu właściwie robisz.”
„Właściwie
jestem Szuszwolem ze Swarzyndza, a co ty robię? Ano, kradnę wi…”
W tym momencie kolejny podmuch tak świsnął wśród
gałęzi winorośli, że nie usłyszałem dobrze ostatniego słowa.
No comments:
Post a Comment