Tuesday 23 January 2018

ZA DUŻO CYMBAŁÓW

Opowiadał mi frater Adalbertus:
Zafurkotało, na dachu usiadł biały gołąb, zaczął gruchać i przechadzać się tam i z powrotem strosząc pióra i kłaniając się raz po raz. Pomyślałem sobie, że to może jakiś znak, bowiem dach ów przykrywał przykościelne centrum konferencyjne, w którym właśnie odbywało się spotkanie ekumeniczne. Jak powiadają, pod postacią białej gołębicy pojawia się czasem Duch Święty. Po chwili pomyślałem sobie jednak, że ten na dachu nie może być Duchem Świętym, bo skoro grucha i tokuje, to w sposób oczywisty nie jest gołębicą. No właśnie, jak to jest z tym Duchem Świętym, z jednej strony jawi się jako gołąb płci żeńskiej, a z drugiej słowo duch znaczy wiatr, podobnie jak greckie pneuma. Z trzeciej strony ten Święty Wiatr bywa ogniem, którego płomienie jawią się na przykład nad głowami apostołów. Przecież to nielogiczne, jak wiatr może być ogniem? To jest dopiero problem do rozgryzienia, w porównaniu z tym małym piwem jest kwestia czy pochodzi On od Ojca, czy też od Ojca i Syna.
Ta ostatnia kwestia była przedmiotem rozmów spotkania ekumenicznego dzień wcześniej. Wydawałoby się, że to drobnostka, a tymczasem deliberowano cały dzień i nie udało się wypracować wspólnego stanowiska. Tego dnia tematem obrad była kwestia z jakich substancji powinien być robiony chleb eucharystyczny, a konkretnie czy należy dodawać do ciasta zakwas, a także czy wino mszalne po przeistoczeniu jest tylko symboliczną, czy też najzupełniej rzeczywistą Krwią Boga. Obrady trwały od kilku godzin i wspólne stanowisko zdawało się być równie odległe, co na początku. Było to wszystko strasznie męczące, w końcu wyszedłem do przykościelnego ogrodu by odetchnąć świeżym powietrzem.
W ogrodzie był duży, ładnie utrzymany trawnik otoczony starymi dębami. Niektóre z tych dębów musiały mieć po kilkaset lat, jeden nawet został powalony niedawną wichurą i leżał już pocięty i uprzątnięty w stosie gotowym do spalenia. Tymczasem od strony bramy zbliżał się jakiś nowy przybysz. Ubrany był w pstrokaty kaftan, w butach miał zielone sznurowadła, a pod pachą niósł cymbały. Widziałem go już gdzieś wcześniej i pilnie usiłowałem sobie przypomnieć okoliczności, on tymczasem mnie minął i bez pukania wszedł do sali konferencyjnej. Trochę mnie to zdziwiło, czyżby taki pstrokaty łachmyta był zaproszony na poważną konferencję? A może wszedł on sobie ot tak, bez zaproszenia? Potwierdził moje przypuszczenia dźwięk cymbałów, muzyka bowiem, o ile wiem, nie była w programie konferencji. Po chwili jednak cymbały umilkły, podniósł się natomiast straszny rejwach i harmider i w końcu stała się rzecz nieoczekiwana: drzwi sali konferencyjnej otwarły się na oścież i wylał się stamtąd tłum gniewnych delegatów popychający przed sobą pstrokatego intruza. Niektórzy z delegatów wykrzykiwali:
Co za cymbał!”
Cymbały nie były w programie konferencji!”
Właśnie! Za dużo takich cymbałów się pęta!”
Zielsko trzeba wykorzenić, związać i w ogień wrzucić!”
Właśnie! W ogień go wrzucić! Tam jest gotowe drewno!”
Inni delegaci podchwycili ten pomysł i zaczęli przygotowywać stos z pociętych gałęzi starego dębu. Pośrodku stosu wbito pionowy pal, by przywiązać delikwenta. Mnie tymczasem olśniło, przypomniałem sobie nagle gdzie go widziałem. Wykrzyknąłem więc:
Szuszwol ze Swarzyndza! Co się stało?!”
Och, nic. Wygląda na to, że delegaci za bardzi sobie wzięli do sreca moje stukanie w cymbały. Wparowałem na konferencję i powiedziałem im, że jeśli wino mszalne staję się Krwią Boga, to po to, byśmy się tą Krwią Boga upili, a nie po to by rozważać skład chemiczny substancji po przeistoczeniu. Oni na to że nawołuję do pijaństwa i świętokradztwa i widzisz jaki jest efekt.”
I co, tak się dasz po prostu spalić?”
Czemu nie? Przecież Święty Wiatr jest płomieniem, prawda? Jeśli tak, to najwyższą godnością jakiej dostąpić może człowiek jest bycie klocem drewna, który podtrzymuje ten płomień. Zapamiętaj sobie to zdanie, jest ono bardzo ważne. Najlepiej od razu je powtórz.”
Skoro Święty Wiatr jest płomieniem, to najwyższą godnością jakiej dostąpić może człowiek, jest bycie klocem drewna podtrzymującym ten płomień. No tak, ale co powiedzą czytelnicy? Przecież jak cię spalą, to nie będzie już więcej opowiadań o Szuszwolu!”
Nie będzie to nie będzie. Powiedz im, żeby się nie przejmowali, bo nic takiego się nie stało. No i powiedz im ode mnie do widzenia.”
W międzyczasie stos został ułożony. Szuszwola obwiązano sznurami i przywiązano do pala, a ten wyglądał jakby się nie przejmował i raz po raz puszczał do mnie oko. Tymczasem ktoś zaczął krzyczeć wskazując na drugi koniec ogrodu:
A to co za jedna? Jakieś mu daje znaki! Pewnie jest z nim w komitywie. Może to czarownica albo narkomanka? Też ją trzeba spalić!”
W miejscu gdzie wskazywał stała dziewczyna ubrana jak istna Łoblodra z Łobornik: w sukni z kolorowych łatek, o włosach ufarbowanych w kolorowe pasma, bosa. Złapano ją bez problemu bo nie uciekała, obwiązano sznurami i wrzucono na stos. Ktoś przyniósł kanister z benzyną, stos oblano, rzucono nań płonącą zapałkę i tyle. Szuszwola i Łoblodrę pochłonęly płomienie i po jakimś czasie została z nich kupka popiołu. Nazajutrz był kolejny dzień konferencji, ale w nocy mocno wiało i kupka popiołu została rozwiana na cztery wiatry.

Taki był koniec Szuszwola ze Swarzyndza, wędrownego hermeneutyka, i jego tajemniczej nieznajomej, Łoblodry z Łobornik.

(Jeśli kto lubi Szuszwola, niech zajrzy tu)

No comments:

Post a Comment

SAMUELU, SAMUELU!

  Opowiadał mi frater Adalbertus: Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował t...