Thursday 22 October 2020

ŻMIJA KOŚCIELNA

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Pewnego ranka przechadzałem się po klasztornym ogrodzie rozważając przeczytany właśnie fragment Pisma. Był wiosenny poranek, niektóre kwiaty wystawiały się już do słońca, choć w ciemnych zakamarkach leżał jeszcze topniejący śnieg. Kroczyłem tak zatopiony w myślach, kiedy usłyszałem nagle za sobą:

„Pssst… pssst…”

Rozejrzałem się, lecz nikogo nie zobaczywszy uznałem, ze musiałem się przesłyszeć. Chciałem ruszyć dalej, kiedy znów usłyszałem za sobą:

„Pssst… pssst…”

Zacząłem się rozglądać uważnie, w końcu dostrzegłem skuloną pod murem żmiję. Wyglądała na zmarzniętą i patrząc na mnie żałosnymi oczkami syczała:

„Pssst pssst, zzzlituj śśsię nad biedną żżżmijką, braciszszszku, bo tu dogorywam, a tak jessstem zzzmarzzznięta, żżże nie mogę śśsię ruszszszać. Zzzabierzrzrz mnie www jeakieśśś ciepłe miejsssce.”

„Czyś ty zwariowała?” krzyknąłem. „Przecież żmije kąsają ludzi na śmierć! Nie dam się na to nabrać!”

„Psst psst,” odparła żmia, „ja jessstem żżżmija kośśścielna, religijna. Wprawdzie issstotnie w mej naturzrzrze leżżży kąsssanie na śśśmierć, ale ja jessstem żżżmija klaszszsztorna i wiem co zzznaczy panowanie ducha nad ciałem. Nie bój śśsię, nie zzzrobię ci krzrzrzywdy. Zzzreszszsztą widziszszsz przrzrzecieżżż, żżże leżżżę ledwo żżżywa przrzrzy śśścieżżżce, a ty jako dobry chrzrzrześśścijanin powinieneśśś śśsię zzzlitować i pomóc mi. Czy nie zzznaszszsz opowieśśści o miłośśsiernym Sssamarytaninie?”

Opowieść o miłosiernym Samarytaninie oczywiście znałem, istotnie również uważałem się za dobrego chrześcijanina. Co więcej, trafił do mnie argument o panowaniu ducha nad ciałem. Ja również przecież mieszkając w klasztorze próbowałem panować nad naturalnymi żądzami i, jak sądziłem, całkiem mi się to udawało. W końcu więc postanowiłem się zlitować nad biednym zwierzątkiem, podniosłem je i zaniosłem do wewnątrz. Dałem się nabrać! Ta wstrętna gadzina, skoro tylko tylko poczuła ciepło i wróciło jej życie, jak mnie nagle nie dziabnie w łapę! Wrzasnąłem z przestrachu i upuściłem ją, a na mój krzyk zbiegli się zewsząd mnisi. Mnich sanitariusz dokonał oględzin mojej szybko puchnącej ręki, a usłyszawszy co się stało i zobaczywszy dwie malutkie ranki pośrodku puchnącego miejsca, orzekł krótko:

„Szpital.”

Wezwano karetkę pogotowia i kiedy po chwili wynoszono mnie na noszach, zobaczyłem zdradliwą gadzinę sunącą w kierunku uchylonych drzwi klasztornego kościoła.

Wylądowałem więc w szpitalu. Tam przystąpiono do szybkiego mnie odratowywania, wstrzykiwano mi w żyły jakieś substancje, które odniosły pożądany skutek, ale ja po całym zajściu byłem bardzo osłabiony. Kiedy po wszystkim leżałem w szpitalnej sali powoli odzyskując siły, usiłowałem w spokoju czytać Pismo Święte i oczywiście otwarłem je w miejscu, gdzie wąż udaje przyjazną człowiekowi istotę. Byłem jednak zbyt osłabiony by długo czytać, odłożyłem więc otwartą książkę obok siebie na stoliku, a sam leżałem zbierając myśli. Po sali krzątał się pielęgniarz. Przechodząc obok mojego łóżka rzucił okiem na otwartą książkę, pokiwał głową i powiedział:

„No tak, znów zagadka węża udającego przyjazną człowiekowi istotę. Znamy to, znamy. Wszyscy jesteśmy narażeni na ukąszenia tych ognistych węży. Najniebezpieczniejsze są wtedy, kiedy udają oswojone węże kościelne. Ten wąż to cielesne chciwe ja, z którym rodzą się wszyscy potomkowie Adama. Na tym polegała próba czterdziestu dni na pustyni a potem na górze drzew oliwnych. Głowa węża została starta, kiedy jeden z potomków Adama powiedział: ‘Nie moja, ale Twoja wola…’ Te słowa musimy sobie wziąć do serca, na tym właśnie polega nawrócenie. Trzeba tylko bardzo uważać, bo ta paskudna żmija potrafi się znakomicie podszywać i udawać oswojoną żmiję kościelną, a ukąszenie kościelnej żmii też może być śmiertelne.”

Słysząc to nieomal odżyłem; podniosłem się na łóżku chcąc się temu pielęgniarzowi bliżej przyjrzeć. Był on ubrany na biało, tak jak wszyscy pielęgniarze, tylko w butach miał dziwne zielone sznurówki. Zapytałem:

„Powiedz mi kim jesteś, pielęgniarzu?”

On tymczasem właśnie wychodził z sali. Zatrzymał się na moment i powiedział:

„Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza.”

To powiedziawszy wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

Thursday 15 October 2020

BRZUSZEK

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Była właśnie wiosna i drzewa w miejskich parkach obsypane były kwieciem, kiedy jechałem zatłoczonym tramwajem niosąc naręcze kwiatów i starając się usilnie uchronić je od pogniecenia. W pewnym momencie zauważyłem małe zamieszanie, ktoś podniósł się z siedzenia, by ustąpić miejsca młodej piegowatej dziewczynie. Dlaczego? Powodowany ciekawością wychyliłem się nieco by się jej przyjrzeć i od razu zrozumiałem o co chodzi: Dziewczyna miała brzuszek okrąglutki jak piłeczka; bardzo jej z tym zresztą było do twarzy. Ja moje naręcze wiozłem akurat do szpitala, by je wręczyć znajomej, która jeszcze przedwczoraj miała taki właśnie brzuszek, ale w międzyczasie urodził się jej dzidziuś i teraz jechałem złożyć jej gratulacje. Dojechałem w końcu do szpitala i spotkałem szczęśliwą matkę w szpitalnym ogrodzie, gdzie w listowiu ćwierkały ptaszęta, samczyki uganiały się za samiczkami, a dzidziuś kwilił w ramionach wniebowziętej matki. Później, kiedy wracałem znów zatłoczonym tramwajem, zastanawiałem się – dlaczego seks postrzegany jest jako coś nieczystego? Wprawdzie Kościół głosi, że seks wewnątrzmałżeński nie jest grzechem, ale z drugiej strony ten sam Kościół uznał, że matka Jezusa przez całe życie zachowywała czystość, co miało oznaczać, że nigdy seksu nie uprawiała. Skoro tak, to Jezus nie mógł mieć rodzeństwa i owi bracia i siostry Jezusa, o których mówi Ewangelia, to tak naprawdę kuzyni i kuzynki. Czyżby więc mimo wszystko nawet małżeński seks był w jakiś sposób nieczysty?

Tymczasem siedzący obok mnie jegomość czytał gazetę szeroko ją rozłożywszy, na tyle szeroko, że i ja mogłem czytać mu przez ramię. „Nauka potwierdza teologię!” głosił jeden z tytułów; chodziło o jakiś naukowo dowiedziony i opisany w medycznym czasopiśmie przypadek dzieworództwa. Autor jego wywodził, że fakt ten ma ogromne znaczenie dla chrześcijaństwa, ponieważ wynika z niego, że dziewicza ciąża matki Jezusa była rzeczywiście możliwa. Tymczasem ktoś stojący obok mnie wykrzyknął:

Co za idioci!”

Ów ktoś również czytał przez ramię tę samą gazetę. Zdziwiłem się, że wyzywa dziennikarzy od idiotów, a on odpowiedział:

Ktokolwiek chce dowieść, że narodzenie Jezusa z Nazaretu nie było niezwykłe, ten jest albo głupi, albo nikczemny.”

A to dlaczego?” zdziwiłem się. „Przecież chyba dobrze będzie, jeśli nasza wiara zgadzać się będzie z nauką?”

Wiara zgadzać z nauką? I to mówi osoba duchowna? Zanim duchowna osoba zabierze się do przeprowadzenia naukowego dowodu swej wiary, niech sobie najpierw ułoży odpowiedź na pytanie potencjalnego wątpiącego naukowca: Jak udowodnić, że chleb i wino na niedzielnym ołtarzu to nie chleb i wino, tylko Bóg osobowy?”

Przyznam się, że w tym momencie mnie zagiął, nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. On tymczasem kontynuował:

Czy duchowna osoba wyobraża sobie, że ewangeliści wypytywali matkę ich Nauczyciela o szczegóły jej pożycia małżeńskiego? A jednak zapisali informację o poczęciu za sprawą Świętego Wiatru. Czyżby chcieli wprowadzić czytelników w błąd? Nic dalszego od prawdy, jest to jednak informacja należąca do innego porządku. Jeśli rzeczywiście po zesłaniu Świętego Wiatru poznali prawdziwą naturę swego Nauczyciela, to nie mogli inaczej zapisać. Co bynajmniej nie wyklucza cudu w porządku naturalnym. Oni nie musieli pytać, rzecz tak niezwykłą jak dziewicze poczęcie ona sama mogła im wyjawić. A z pozostałej części swego życia wcale nie musiała się tłumaczyć. To tylko my mamy taki włochaty i wścibski umysł, że musimy się domyślać i spekulować, choć dyskrecja nakazywałaby niezadawanie pytań.”

Pomyślałem sobie, że niezły z niego bystrzacha. Chcąc się bliżej zapoznać, zapytałem:

Dobrze pomyślane. A tak nawiasem to z kim mam przyjemność?”

Chodzi o moją tożsamość? Jo jezdem tylko Szuszwol ze Swarzyndza.”

Odruchowo spojrzałem w kierunku jego butów, ale był straszny tłok i butów nie można było zobaczyć. A na najbliższym przystanku on wysiadł i tyle go widziałem.


Wednesday 7 October 2020

POWIETRZE

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Czyż nie należy się wdzięcznść Najwyższemu za każdy haust powietrza? Przecież każdy oddech przedłuża nam życie o następną chwilę! Czyż może być coś cenniejszego? Czyż perły, diamenty i rubiny mogą być cenniejsze od jednego oddechu? A przecież każdy oddech otrzymujemy za darmo. Za każdy haust powietrza powinniśmy osobno dziękować Najwyższemu.

Tak myślałem idąc pod wiatr, który nieco zapierał mi dech. Przyszła jesień, smutna pora roku, i wiatr podrywał z chodników opadłe liście. Szedłem odwiedzić pewną moją znajomą, która zapadła ostatnio na chorobę smutku i znalazła się z tego powodu w szpitalu. Ostatnimi czasy panuje wręcz epidemia tej choroby nie wiadomo czym spowodowana, lekarze zwą tę chorobę depresją, hospitalizują pacjentów i mają pełne ręce roboty. Moją znajomą znalazłem na ławeczce w szpitalnym ogrodzie, siedziała nieruchomo i była już cokolwiek przysypana żółtymi liśćmi. Obok niej siedziała kobieta wyglądająca na całkowitą wariatkę: suknię miała pozszywaną z kolorowych łatek, włosy ufarbowane na kilka różnych kolorów, słowem wyglądała jak istna Łoblodra z Łobornik. Moja znajoma zobaczywszy mnie ocknęła się ze swego odrętwienia i po niezbyt entuzjastycznym przywitaniu zaczęła mi opowiadać o swoim smutku:

"Bracie Dobrodzieju, nie wiem co mam ze sobą zrobić. Po co w ogóle żyć? Nie widzę nic, na czym mogłabym się oprzeć. Księża mi mówią, że mam się oprzeć na Bogu, ale jak można się oprzeć na Bogu? Gdzie go mam niby znaleźć? Przecież to tak, jakbym się miała oprzeć na powietrzu!"

W tym momencie siedząca obok pstrokata dziewczyna sapnęła dwakroć rozgłośnie niczym hipopotam. Spojrzałem na nią z niesmakiem, ona natomiast zerknęła ku mnie figlarnie i puściła oko. Tymczasem ścieżką przechodził mężczyzna w białym kitlu, zapewne lekarz. Przystanął obok naszej ławeczki pytając o samopoczucie mojej znajomej.

"No nich pan powie, panie doktorze, jak mam się oprzeć na Bogu?" rzekła zapytana. "Przecież to tak, jakbym się miała oprzeć na powietrzu, prawda?"

W tym momencie siedząca obok dziewczyna znów sapnęła dwakroć jak parowóz. Spojrzałem na nią karcąco, a ona na mnie znów figlarnie i znów puściła oko. Zaczynała mi grać na nerwach. Powiedziałem do niej:

"Nie puszczaj do mnie oka, bo jeszcze ktoś sobie coś pomyśli i nie sap jak hipopotam, bo przeszkadzasz w poważnej rozmowie. Jak chcesz tak sapać, to lepiej sobie idź."

Ona na to wstała i poszła, natomiast w jej obronie stanął doktor, mówiąc:

"Czemu ją odganiasz? Przecież ona ma rację! Istotnie to jest jak z powietrzem: oprzeć się na nim nie można, ale żyć bez powietrza też nie można. Czyż nie jest prawdą, że wdzięczność Najwyższemu należy się za każdy oddech?"

Spojrzałem nań zdumiony. Psychiatra wygłaszający takie teksty? Coś tu nie tak, przecież psychiatrzy gadają o podświadomości, dzieciństwie, wpływie matki, wpływie ojca, archetypach i Bóg wie o czym jeszcze, ale nie o Bogu. Przecież nie ma związku pomiędzy zdrowiem psychicznym a Bogiem, te drzwi pozostają do dziś zamknięte. Zapytałem:

"Czy pan aby rzeczywiście jest lekarzem psychiatrą?" On spojrzał na mnie zaskoczony i odrzekł:

"Skąd bratu dobrodziejowi przyszło coś takiego do głowy? Ja miałbym być psychiatrą? Ja jestem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza. No ale zostawię państwa w spokoju, do widzenia. Aha, tak na marginesie to te drzwi należałoby jak najszybciej otworzyć."

To powiedziawszy oddalił się spacerowym krokiem postukując obcasami butów związanych zielonymi sznurowadłami.


Monday 5 October 2020

PŁOMIEŃ

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Przebywałem kiedyś w pewnym mieście, w którym odbywał się właśnie festiwal teatrów ulicznych. Atmosfera na ulicach była niemal świąteczna, część miasta zamknięta została dla ruchu kołowego, a tłum widzów przechadzał się pomiędzy zabytkowymi kamieniczkami obserwując popisy ulicznych artystów. Kogóż tam nie można było zobaczyć! Byli tam uliczni akrobaci i żonglerzy, upudrowani mimowie i wielkie kukły poruszające się powoli ponad tłumem. Wśród tego wszystkiego moją szczególną uwagę zwrócił człowiek z drabiną. Był to – jak to często bywa w przypadku teatrów ulicznych – długowłosy brodacz ubrany pstrokato, nawet sznurowadła w butach miał zielone. Chodził on wśród tłumu z drabiną, a pod pachą trzymał wielką księgę. Raz po raz przystawał, rozkładał drabinę i wchodził na nią wysoko, poczem wyjmował spod pachy swą księgę i otwierał ją, a spomiędzy kartek buchał płomień. Potem zamykał księgę, schodził z drabiny, składał ją, przechodził kilka kroków dalej i znów powtarzał to samo. Zaciekawiła mnie ta sztuczka, przecisnąłem się więc wśród tłumu, by mu się lepiej przyjrzeć. Podszedłszy bliżej z oburzeniem spostrzegłem, że księgą, której do swych sztuczek używa, jest ni mniej ni więcej tylko Biblia! Pismo Święte! Uniósłszy się gniewem krzyknąłem:

Świętokradco! Jak śmiesz używać Pisma Świętego do kuglarskich sztuczek?” W odpowiedzi na to on zapytał z miną niewiniątka:

O jakich sztuczkach mówisz. dobry człowieku?”

Jak to o jakich? O twoich sztuczkach z ogniem!”

Nie wiem na jakiej podstawie twierdzisz, że to są sztuczki. Może sam chcesz zobaczyć moją księgę?” To mówiąc podał mi swe wielkie tomidło. Było to, na pierwszy rzut oka, najzwyklejsze wydanie Biblii. Otwarłem je na pierwszej lepszej stronie i zacząłem czytać:

Ja was chrzczę wodą, abyście się nawrócili, ale za mną idzie mocniejszy ode mnie, ja nie jestem nawet godzien butów za nim nosić. On was będzie chrzcić wiatrem i…”

W tym momencie z kart księgi buchnął wysoki płomień. Przestraszyłem się nie na żarty. Czytając taką księgę można się nieźle poparzyć, albo i nawet zupełnie spalić na kupkę popiołu. Jest niebezpieczna i lepiej ją zamknąć – pomyślałem. Zatrzasnąłem ją głośno i zapytałem tego dziwaka:

Powiedz mi, kuglarzu, czy jesteś może mistrzem jakichś tajemnych sztuk?”

Ja miałbym być mistrzem, w dodatku tajemnych sztuk? Skądże, jo jezdem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza,”

To powiedziawszy odebrał mi swą księgę, podniósł drabinę i odszedł.


SAMUELU, SAMUELU!

  Opowiadał mi frater Adalbertus: Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował t...