Opowiadał mi frater Adalbertus:
Pewnego ranka przechadzałem się po klasztornym ogrodzie rozważając przeczytany właśnie fragment Pisma. Był wiosenny poranek, niektóre kwiaty wystawiały się już do słońca, choć w ciemnych zakamarkach leżał jeszcze topniejący śnieg. Kroczyłem tak zatopiony w myślach, kiedy usłyszałem nagle za sobą:
„Pssst… pssst…”
Rozejrzałem się, lecz nikogo nie zobaczywszy uznałem, ze musiałem się przesłyszeć. Chciałem ruszyć dalej, kiedy znów usłyszałem za sobą:
„Pssst… pssst…”
Zacząłem się rozglądać uważnie, w końcu dostrzegłem skuloną pod murem żmiję. Wyglądała na zmarzniętą i patrząc na mnie żałosnymi oczkami syczała:
„Pssst pssst, zzzlituj śśsię nad biedną żżżmijką, braciszszszku, bo tu dogorywam, a tak jessstem zzzmarzzznięta, żżże nie mogę śśsię ruszszszać. Zzzabierzrzrz mnie www jeakieśśś ciepłe miejsssce.”
„Czyś ty zwariowała?” krzyknąłem. „Przecież żmije kąsają ludzi na śmierć! Nie dam się na to nabrać!”
„Psst psst,” odparła żmia, „ja jessstem żżżmija kośśścielna, religijna. Wprawdzie issstotnie w mej naturzrzrze leżżży kąsssanie na śśśmierć, ale ja jessstem żżżmija klaszszsztorna i wiem co zzznaczy panowanie ducha nad ciałem. Nie bój śśsię, nie zzzrobię ci krzrzrzywdy. Zzzreszszsztą widziszszsz przrzrzecieżżż, żżże leżżżę ledwo żżżywa przrzrzy śśścieżżżce, a ty jako dobry chrzrzrześśścijanin powinieneśśś śśsię zzzlitować i pomóc mi. Czy nie zzznaszszsz opowieśśści o miłośśsiernym Sssamarytaninie?”
Opowieść o miłosiernym Samarytaninie oczywiście znałem, istotnie również uważałem się za dobrego chrześcijanina. Co więcej, trafił do mnie argument o panowaniu ducha nad ciałem. Ja również przecież mieszkając w klasztorze próbowałem panować nad naturalnymi żądzami i, jak sądziłem, całkiem mi się to udawało. W końcu więc postanowiłem się zlitować nad biednym zwierzątkiem, podniosłem je i zaniosłem do wewnątrz. Dałem się nabrać! Ta wstrętna gadzina, skoro tylko tylko poczuła ciepło i wróciło jej życie, jak mnie nagle nie dziabnie w łapę! Wrzasnąłem z przestrachu i upuściłem ją, a na mój krzyk zbiegli się zewsząd mnisi. Mnich sanitariusz dokonał oględzin mojej szybko puchnącej ręki, a usłyszawszy co się stało i zobaczywszy dwie malutkie ranki pośrodku puchnącego miejsca, orzekł krótko:
„Szpital.”
Wezwano karetkę pogotowia i kiedy po chwili wynoszono mnie na noszach, zobaczyłem zdradliwą gadzinę sunącą w kierunku uchylonych drzwi klasztornego kościoła.
Wylądowałem więc w szpitalu. Tam przystąpiono do szybkiego mnie odratowywania, wstrzykiwano mi w żyły jakieś substancje, które odniosły pożądany skutek, ale ja po całym zajściu byłem bardzo osłabiony. Kiedy po wszystkim leżałem w szpitalnej sali powoli odzyskując siły, usiłowałem w spokoju czytać Pismo Święte i oczywiście otwarłem je w miejscu, gdzie wąż udaje przyjazną człowiekowi istotę. Byłem jednak zbyt osłabiony by długo czytać, odłożyłem więc otwartą książkę obok siebie na stoliku, a sam leżałem zbierając myśli. Po sali krzątał się pielęgniarz. Przechodząc obok mojego łóżka rzucił okiem na otwartą książkę, pokiwał głową i powiedział:
„No tak, znów zagadka węża udającego przyjazną człowiekowi istotę. Znamy to, znamy. Wszyscy jesteśmy narażeni na ukąszenia tych ognistych węży. Najniebezpieczniejsze są wtedy, kiedy udają oswojone węże kościelne. Ten wąż to cielesne chciwe ja, z którym rodzą się wszyscy potomkowie Adama. Na tym polegała próba czterdziestu dni na pustyni a potem na górze drzew oliwnych. Głowa węża została starta, kiedy jeden z potomków Adama powiedział: ‘Nie moja, ale Twoja wola…’ Te słowa musimy sobie wziąć do serca, na tym właśnie polega nawrócenie. Trzeba tylko bardzo uważać, bo ta paskudna żmija potrafi się znakomicie podszywać i udawać oswojoną żmiję kościelną, a ukąszenie kościelnej żmii też może być śmiertelne.”
Słysząc to nieomal odżyłem; podniosłem się na łóżku chcąc się temu pielęgniarzowi bliżej przyjrzeć. Był on ubrany na biało, tak jak wszyscy pielęgniarze, tylko w butach miał dziwne zielone sznurówki. Zapytałem:
„Powiedz mi kim jesteś, pielęgniarzu?”
On tymczasem właśnie wychodził z sali. Zatrzymał się na moment i powiedział:
„Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza.”
To powiedziawszy wyszedł i zamknął za sobą drzwi.