Opowiadał mi frater Adalbertus:
Czyż nie należy się wdzięcznść Najwyższemu za każdy haust powietrza? Przecież każdy oddech przedłuża nam życie o następną chwilę! Czyż może być coś cenniejszego? Czyż perły, diamenty i rubiny mogą być cenniejsze od jednego oddechu? A przecież każdy oddech otrzymujemy za darmo. Za każdy haust powietrza powinniśmy osobno dziękować Najwyższemu.
Tak myślałem idąc pod wiatr, który nieco zapierał mi dech. Przyszła jesień, smutna pora roku, i wiatr podrywał z chodników opadłe liście. Szedłem odwiedzić pewną moją znajomą, która zapadła ostatnio na chorobę smutku i znalazła się z tego powodu w szpitalu. Ostatnimi czasy panuje wręcz epidemia tej choroby nie wiadomo czym spowodowana, lekarze zwą tę chorobę depresją, hospitalizują pacjentów i mają pełne ręce roboty. Moją znajomą znalazłem na ławeczce w szpitalnym ogrodzie, siedziała nieruchomo i była już cokolwiek przysypana żółtymi liśćmi. Obok niej siedziała kobieta wyglądająca na całkowitą wariatkę: suknię miała pozszywaną z kolorowych łatek, włosy ufarbowane na kilka różnych kolorów, słowem wyglądała jak istna Łoblodra z Łobornik. Moja znajoma zobaczywszy mnie ocknęła się ze swego odrętwienia i po niezbyt entuzjastycznym przywitaniu zaczęła mi opowiadać o swoim smutku:
"Bracie Dobrodzieju, nie wiem co mam ze sobą zrobić. Po co w ogóle żyć? Nie widzę nic, na czym mogłabym się oprzeć. Księża mi mówią, że mam się oprzeć na Bogu, ale jak można się oprzeć na Bogu? Gdzie go mam niby znaleźć? Przecież to tak, jakbym się miała oprzeć na powietrzu!"
W tym momencie siedząca obok pstrokata dziewczyna sapnęła dwakroć rozgłośnie niczym hipopotam. Spojrzałem na nią z niesmakiem, ona natomiast zerknęła ku mnie figlarnie i puściła oko. Tymczasem ścieżką przechodził mężczyzna w białym kitlu, zapewne lekarz. Przystanął obok naszej ławeczki pytając o samopoczucie mojej znajomej.
"No nich pan powie, panie doktorze, jak mam się oprzeć na Bogu?" rzekła zapytana. "Przecież to tak, jakbym się miała oprzeć na powietrzu, prawda?"
W tym momencie siedząca obok dziewczyna znów sapnęła dwakroć jak parowóz. Spojrzałem na nią karcąco, a ona na mnie znów figlarnie i znów puściła oko. Zaczynała mi grać na nerwach. Powiedziałem do niej:
"Nie puszczaj do mnie oka, bo jeszcze ktoś sobie coś pomyśli i nie sap jak hipopotam, bo przeszkadzasz w poważnej rozmowie. Jak chcesz tak sapać, to lepiej sobie idź."
Ona na to wstała i poszła, natomiast w jej obronie stanął doktor, mówiąc:
"Czemu ją odganiasz? Przecież ona ma rację! Istotnie to jest jak z powietrzem: oprzeć się na nim nie można, ale żyć bez powietrza też nie można. Czyż nie jest prawdą, że wdzięczność Najwyższemu należy się za każdy oddech?"
Spojrzałem nań zdumiony. Psychiatra wygłaszający takie teksty? Coś tu nie tak, przecież psychiatrzy gadają o podświadomości, dzieciństwie, wpływie matki, wpływie ojca, archetypach i Bóg wie o czym jeszcze, ale nie o Bogu. Przecież nie ma związku pomiędzy zdrowiem psychicznym a Bogiem, te drzwi pozostają do dziś zamknięte. Zapytałem:
"Czy pan aby rzeczywiście jest lekarzem psychiatrą?" On spojrzał na mnie zaskoczony i odrzekł:
"Skąd bratu dobrodziejowi przyszło coś takiego do głowy? Ja miałbym być psychiatrą? Ja jestem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza. No ale zostawię państwa w spokoju, do widzenia. Aha, tak na marginesie to te drzwi należałoby jak najszybciej otworzyć."
To powiedziawszy oddalił się spacerowym krokiem postukując obcasami butów związanych zielonymi sznurowadłami.
No comments:
Post a Comment