Opowiadał mi frater Adalbertus:
Czymże jest psychologia? Leczeniem objawów? Czy
psycholog rozumie, z czego trzeba leczyc? A może zagubiony jest w
świecie akurat tak samo, jak jego potencjalny pacjent, który
również nie rozumie przyczyny swoich dziwnych zachowań? Może tak
samo jak pacjent odcięty jest od tej najprawdziwszej Rzeczywistości,
nieświadom nawet tego, że mógłby ją dostrzec?
Wiem coś o byciu takim pacjentem, sam bowiem trafiłem
do wariatkowa i przyjęto mnie z pełnymi honorami jako tego
szalonego mnicha, co bredzi coś o Twarzy Boga. Najpierw mnie
aresztowano za to, że wlazłem tam, gdzie nie powinienem włazić,
ale potem uznano, że należy mnie odesłać do psytala
szpichiatrycznego. Psytal szpichiatryczny był seledynowy, na
seledynowo pomalowane były wnętrza, seledynowe były piżamy
pacjentów, jeden miał nawet seledynowe sznurowadła w pepegach. Ten
ostatni to był dość szczególny przypadek. To znaczy wszyscy
pacjenci byli w jakiś sposób dziwaczni, ale ten szczególnie rzucał
się w oczy, stał bowiem cały czas w bezruchu oparty o miotłę i
wpatrywał się w nieokreśloną dal. Miał długie włosy i
absolutnie nieruchomą twarz, czym przypominał trochę indiańskiego
wodza. Czasami robił kilka kroków, tak że przesuwał się czasami
z miejsca na miejsce i można go było znaleźć w zupełnie
nieoczekiwanych pomieszczeniach. Na przykład w kącie gabinetu, w
którym pani psycholog w dużych okularach przeprowadzała ze mną
rozmowę. Pani psycholog chciała postawić diagnozę, bo oczywiście
uznany zostałem za chorego. Bo oczywiście w naszej wspaniałej
postępowej cywilizacji umiejętność zobaczenia Twarzy Boga uważana
jest za chorobę psychiczną.
Ów gabinet był całkiem przestronny, tak że
nieruchomy pacjent z miotłą stojący w rogu nikomu nie
przeszkadzał. Nikt na niego nie zwracał uwagi, równie dobrze
mógłby tam stać wieszak na ubrania. W swojej seledynowej piżamie
zlewał się z tłem, bowiem ściany też były pomalowane na
seledynowo. Jedna ściana miała duże okno z widokiem na słoneczną
łąkę i las za łąką. Po tej łące chodziła sobie, niczym zjawa
nie z tej bajki, dziewczyna ubrana w poszarpaną suknię zszytą z
kolorowych łatek. Wyglądała jak istna Łoblodra z Łobornik, włosy
miała rozpuszczone i ufarbowane na kolorowe pasemka, a na dobitkę
była bosa. Chodziła sobie po tej łączce, zrywała kwiatuszki i
wiła z nich wianek, a kiedy go uwiła, poszła dalej i zniknęła z
pola widzenia. Myślałem sobie, że dziwne jest takie wielkie okno w
tym przybytku o drzwiach bez klamek. Może jest z jakiegoś
wzmocnionego szkła? Tymczasem pani psycholog, która była
najzupełniej normalną kobietą, o włosach upiętych w kok i ubrana
w biały kitel skrywający schludne ubranko, siedząc za biurkiem
przeprowadzała ze mną rozmowę.
„To
powiada frater, że widział Twarz Boga? Wygląda na to, że mamy do
czynienia z przywidzeniami paraniocznymi. Niech się frater nie
martwi, dostanie frater odpowiednią tabletke i zwidy miną.”
Takie dictum nan moment odebrało mi mowę. Więc ona
Oblicze Najwyższego traktuje jak jakieś zwidy! Zareagowałem na to
z oburzeniem:
„Ależ
ja nie mam żadnych zwidów! Czyżby Oblicze Najwyższego uważała
pani za zwidy? Czyżby umiejętność dostrzeżenia tego Oblicza
uważała pani z chorobę psychiczną? Oblicze Najwyższego jest
Rzeczywistością prawdziwszą, niż wszystko co pani szanowna
widzi.”
„Wie
frater,” odparła ona z ironicznym uśmieszkiem. „Umiejętność
dostrzeżenia Twarzy Boga nie jest problemem psychologii...”
„A
niby dlaczego nie?”
Te słowa dobiegły z rogu pokoju i tak zdziwiły panią
psycholog, że wybałuszyła gały i rozdziawiła japę. Patrzała w
róg pokoju, jakby to ona nagle zobaczyła jakąś zjawę. Zjawą był
dobrze znajomy pacjent z miotłą, ale szokujące było jego
zachowanie. Nie patrzał tępo w dal, tylko najzupełniej trzeźwo na
panią psycholog, a w dodatku uśmiechał się ironicznie.
„A
niby dlaczego nie?” powtórzył. „Nie uważa pani szanowna, że
to właśnie powinno być najważniejsze zadanie psychologii? Że
psychologia powinna prowadzić człowieka do takiego stanu
psychicznego, w którym byłby on zdolen dostrzec Oblicze
Najwyższego? I że jeśli psycholog tego nie robi, to sprzeniewierza
się swemu powołaniu?” Pani psycholog najwyraźniej przyszła do
siebie, bo powolutku zamknęła japę i spokojnie odpowiedziała:
„Coś
podobnego! To pacjenci będą mnie teraz uczyć psychologii?
Naprawdę, ten współczesny świat zaczyna stawać na głowie.
Niestety, psychologia i Twarz Boga nie mają ze sobą wiele
wspólnego, pomiędzy zdrowiem psychicznym a Bogiem nie ma związku,
te drzwi pozostają szczelnie zamknięte. Tak szczelnie jak to okno.
Czy potrafiłbyś je otworzyć? Nawet wybić go nie można, bo szyby
są ze wzmocnionego szkła, żeby pacjenci sobie krzywdy nie
zrobili.”
Mogę spróbować” odparł jej rozmówca i puścił
swoją miotłę, która przewróciła się z trzaskiem. Podszedł do
biurka, przykucnął, objął je ramionami i lekko poruszył. Co on
chce zrobić - pomyślałem? Podnieść je? To było solidne dębowe
biurko, niezła klofta. I co niby chciałby z nim zrobić? On
tymczasem trochę poprawił uchwyt i podniósł biurko do góry.
Wszystkie papiery sfrunęły i rozleciały się po pokoju, pani
psycholog ledwie zdążyła złapać telefon wrzeszcząc
jednocześnie:
„Co
robisz, wariacie?!”
On tymczasem rzucił biurko w kierunku okna, kawałki
wzmocnionego szkła z brzękiem posypały się na podłogę, biurko
wylądowało w trawie, a pacjent wyskoczył przez rozbite okno i
pobiegł do lasu. Owiał nas powiew świeżego powietrza. Pani
psycholog, która telefon zdążyła złapać w samą porę,
podniosła słuchawkę i wystukała numer.
„Halo?”
powiedziała do słuchawki. „Czy możecie szybko tu przyjść? Ten
Szuszwol ze Swarzyndza znów narobił bałaganu.”
No comments:
Post a Comment