Opowiadał mi frater Adalbertus:
Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował tam raczej chaos: dzieci biegały tam i sam jazgocząc i trudno było wywnioskować na czym zabawa polega. Dzieci zdawały się także nie zwracać uwagi na otoczenie. W pewnym momencie gdzieś z wysoka, prawdopodobnie z jednego z okien w bloku, dało się słyszeć wołanie: „Samuelu! Samuelu!”, lecz żadne z biegających dzieci nie zareagowało. Pomyślałem sobie, że to jakiś nieposłuszny bachor. Siedziałem tak patrząc na tę czeredę, kiedy usłyszałem za sobą kogos wypowiadającego moje imię:
„Bracie Adalbercie! Bracie Adalbercie!”
Obróciłem się i zobaczyłem grzebiącego w śmietniku dziada z roztarganą brodą. Dziad ów musiał mnie skądsiś znać, skoro wołał mnie po imieniu, ale i mi wydawał się jakby znajomy. W każdym razie jeden element ubioru na pewno już widziałem: zielone sznurowadła w butach. Odezwałem się doń:
„Czego chcesz ode mnie?”
„Czy mógłbyś mi pomóc odszukać piętnaście złociszów w tym śmietniku?”
„A to czemuż? Czyżbyś je tam zgubił?” zapytałem, podejrzewając go, że coś kręci.
„Ba! Chciałbym mieć tyle pieniędzy do zgubienia.”
„Czyżbyś więc widział, że komuś tam wpadły, i teraz chcesz je znaleźć i oddać?”
„Tego też niestety nie mogę powiedzieć. Po prostu szukam piętnastu złociszów. Jak znajdę, to przynajmniej będę miał piętnaście złociszów do zgubienia.”
„Skoro więc nie zgubiłeś tam pieniędzy ani nie widziałes żeby ktoś inny je zgubił, to jaką masz nadzieję je tam znaleźć?”
„Z pewnością większą, niż gdybym nie szukał. A jeśli dwóch szuka, to prawdopodobieństwo znalezienia zwiększa się dwukrotnie.”
„O nie, ja się na to nie dam nabrać”, rzekłem oburzony propozycją. „Chciałbyś i ze mnie zrobić takiego penera? Po śmietnikach grzebać nie będę.” On tymczasem odpowiedział mi z filozoficznej rury:
„No właśnie, mało kto odpowiada dziesiejszymi czasy na wezwanie. Ani Samuel, ta juchta barabajska, ani nawet świątobliwy brat Adalbertus.”
„Na jakie wezwanie? O czym ty gadasz?”
Zaczynałem mieć wrażenie, że rozmawiam z jakimś nawiedzonym wariatem. Następna jego wypowiedź potwierdziła tylko moje podejrzenia:
„Po prostu na wezwanie. Każdy z nas jest wezwany, nie tylko Samuel. Samuel miał jednak uszy do słuchania.”
„O! A wydawało mi się, że ta juchta barabajska nie zareagowała na zawołanie!”
„Naprawdę? To się nazywa pochopny wniosek. Skąd pewność, że Samuel był jednym z dzieci bawiących się na podwórku? Ale nawe jeśli był, to ja nie o tym Samuelu mówię. Mówię o tym, co miał uszy do słuchania. Bo widzisz, bracie Adalbercie, każdy ma uszy, tylko nie każdy robi z nich właściwy użytek. Każdy z nas, bracie Adalbercie, każdego dnia doświadcza czterech stanów umysłu. Pierwszym stanem umysłu jest sen. Drugim stanem umysłu jest zwykły stam jawy, kiedy działamy logicznie rozumując. Trzecim stanem umysłu jest otumanienie, kiedy umysł zawiesza logikę na kołku i działa pod wpływem sugestii, indoktrynacji, albo i hipnozy. Niektórzy w emocjonalnej ekstazie rzucają się na podłogę twierdząc, że działa przez nich Święty Wiatr; ci są w błędzie, tak naprawdę działają w otumanieniu. Ale jest jeszcze czwarty stan umysłu: stan uważnego słuchania. Tylko ten stan pozwala man usłyszeć szept Świętego Wiatru. Święty Wiatr zwraca się do każdego po imieniu, ale trzeba być przygotowanym na wezwanie. Trzeba mieć uszy do słuchania. Niestety większość ludzi nie zwraca na to uwagi.”
Słuchałem tego wywodu z rosnącym oburzeniem. Osobiście naukę teologii wolę pobierać u księży profesorów, a nie u dziadów grzebiących po śmietnikach. Krzyknąłem więc zagniewany:
„Czyżbyś nie znał powiedzenia ‘Nie ucz księdza pacierza’? Kim ty jesteś, penerze jeden, żeby duchownej osobie wykłady z teologii dawać?”
„Och, ja jestem tylko Szyszwolem ze Swarzyndza. Nie zwracaj na mnie uwagi.” To powiedziawszy zaczął z nowym wigorem grzebać w śmietniku i już się do mnie nie odezwał.