Monday 31 August 2020

LUDZKA GŁUPOTA

 Opowiadał mi frater Adalbertus:

Chwała Najwyższemu za to, że dał człowiekowi siekierę i drewno, i zapałki. Chwała mu, że nauczył jak rozpalić watrę i uchronić się od trzaskającego mrozu. Czyż nie należy się Najwyższemu chwała za wszystkie te dary? On to stworzył mróz trzaskający, ale też on dał człowiekowi wszystko co trzeba, by od mrozu się uchronić.

Tak rozmyślałem patrząc na płomienie watry tańczące na bierwionach w zadymionej górskiej kolibie. Z grupą znajomych wybraliśmy się na zimową wycieczkę, mróz był trzaskający i szczypał w policzki, a w dodatku duło i była porządna zawierucha. Przez kilka godzin brnęliśmy przez wysoki śnieg, aż w końcu dotarliśmy do koliby, gdzie paliła się watra. Wokół watry siedziało kilka osób wyglądających w większości na włóczykijów rodem z miasta, acz było też kilku Górali. Wiadomo jak to jest w takich sytuacjach: nad watrą na trójnogu wisiał buchający parą kotlik, ktoś nas częstował cienką a słodką herbatą, ktoś grał na gitarze i śpiewał włóczykijskie piosenki. Całe wnętrze wypełnione było dymem kłębiącym się pod sufitem, najważniejsze jednak że było ciepło, że w kącie stała siekiera, a na dworze po okapem ułożony był sąg drewna. Wkrótce atmosfera zrobiła się całkiem miła. grupy włóczykijów wymieniały się wieściami ze szlaku, a skoro wyszło na jaw, że obecny jest również zakonnik, rozmowa zeszła na tematy religijne. Okazało się, że niektórzy z tych włóczykijów to młodzież wątpiąca nie tylko w słuszność nakazów kościelnych dotyczących kartek od spowiedzi i tym podobnych, ale nawet w samo istnienie Boga. Jako zakonnik czułem się zobowiązany rozpowszechniać Dobrą Nowinę. Argumentowałem więc:

"Spójrz na niebo gwieździste nad głową, na iskrzący się śnieg, na płomienie watry tańczące na bierwionach. Ktoś to wszystko przecież musiał stworzyć! Dlatego też lepiej prowadzić życie zgodne z nakazami Biblii, by otrzymać nagrodę po śmieci. Kto przestrzega przepisów prawa kanonicznego, ten otrzyma nagrodę w niebie."

Najwyraźniej jednak moje rozumowanie nie było nieodparte. Mój główny adwersarz, siedzący po przeciwnej stronie watry włóczykij ze zmierzwioną brodą i w ciężkich himalajskich butach, miał dobrze przemyślane argumenty.

"Załóżmy, że rzeczywiście jakaś rozumna istota stworzyła wszechświat, wszystkie słońca, galaktyki itd. Z tego jednak wcale nie wynika, że istnieje również jakieś niebo, podobnie jak z ewentualnego istnienia nieba nie wynika, że zachowując prawo kanoniczne w tym niebie się znajdziemy."

"No tak" odpowiedziałem, "ale mamy przecież objawienie. Na podstawie objawienia wierzymy, że Pan Bóg jest dobry i że cały świat stworzony jest dla człowieka." On jednak na to też miał gotową odpowiedź:

"Jedni w to wierzą, inni niekoniecznie. Czyżby brat nie znał przypowieści o kałuży? Otóż w załomie skalnym była sobie kałuża. Myślała ona, że świat został stworzony specjalnie dla niej, a już na pewno dla niej został stworzony ów załom skalny, w którym leżała. Czyż nie pasował idealnie do jej nieforemnego ciała? To chyba najlepszy dowód. Tak sobie myślała do południa, kiedy przygrzało słońce i wyschła. A czy Bóg jest dobry? Jeśli tak, to skąd tyle zła na stworzonym przezeń świecie? Skąd głodujące dzieci w Afryce? Skąd obozy koncentracyjne? Skąd bezustanna wojna w ziemi zwanej (czy aby zupełnie poważnie?) świętą?"

Skonfudował mnie trochę, nie bardzo wiedziałem co mu odpowiedzieć. Tymczasem jeden z górali wstał i zamaszystym ruchem zrzucił z siebie kożuszek. Miał on na sobie dość oryginalne góralskie portki, cyfrowane zieloną nicią, a przy kierpcach miał zielone pomponiki. Myślałem w pierwszej chwili, że mu gorąco przy watrze, ale on wykrzyknął:

"Co tam! Idę ku dolinie!"

Brodaty włóczykij słysząc to wyraźnie się zaniepokoił i powiedział:

"To wy tak, baco, w samej koszuli na taką zamieć chcecie wychodzić? Przecież mróz trzaskający, przeziębicie się i zapalenia płuc dostaniecie!"

"Co pan też gado! Ja jestem człowiek wierzący i wierzę, że Pan Bóg mnie uchroni od wszelkiego złego."

"No wiecie ludzie! A myślałem już, że Górale to inteligentny ludek. Przecież nie można Pana Boga obarczać odpowiedzialnością za ludzką głupotę! Dla ochrony przed mrozem Pan Bóg dał wam kożuszek, nie wiarę!"

"No racja", rzekł baca zakładając kożuszek z powrotem. "Nie trza Pana Boga obarczać odpowiedzialnością za ludzką głupotę. Ale Góralem to jo nie jezdem. Tak naprawdę to jezdem Szuszwolem ze Swarzyndza."

To powiedziawszy otworzył drzwi koliby i wyszedł jedną nogą na dwór. Wiatr zaczął wwiewać śnieg do środka. Baca obrócił się jeszcze, uchylił kapeluska i rzekł:

"Do następnego razu."

Poczem wyszedł, znikł w zawiei i tyle go widzieliśmy.


(Jeśli kto lubi Szuszwola, niech zajrzy tu)

Sunday 23 August 2020

O WIECZORZE

 Opowiadał mi frater Adalbertus:

Byłem raz ze współbratem w drodze do pobliskiego miasta. Droga była długa, więc aby nie pozwolić naszym myślom rozłazić się bez celu rozważaliśmy znaczenie czytanego tego dnia Pisma. Była to właśnie trzecia niedziela po Wielkiejnocy w cyklu A, rozważaliśmy więc wydarzenie w Emaus, kiedy to dwaj uczniowie nie rozpoznali swego mistrza. Kiedy tak rozmawialiśmy, przyłączył się do nas nieznajomy osobnik i idąc przysłuchiwał się naszej rozmowie. Osobnik ten miał dziwny wygląd: włosy i brodę miał zdecydowanie zbyt długie oraz nieuporządkowane, na nogach miał za krótkie spodnie, a w zbyt dużych butach miał zielone sznurowadła. Po jakimś czasie odezwał się on do nas w te słowa:

O czym tak rozmawiacie, braciszkowie, jeśli mogę zapytać?”

Odpowiedzieliśmy, że zastanawiamy się jak to było możliwe, że uczniowie po tygodniu niewidzenia nie rozpoznali swego mistrza. Nieznajomy wysłuchawszy nas rzekł:

Odpowiedź jest prosta: nie poznali go, bo wierzyli w śmierć. Przecież umarł tydzień wcześniej, jak więc mógł z nimi iść? Wiara w śmierć, ta absurdalnie niezachwiana wiara w śmierć (czyż jest coś pewniejszego nad to, że każdy człowiek umrze?) jest owym grzechem pierweorodnym, który nie pozwala ludziom Go rozpoznać, choć On chodzi po świecie do dziś. Chodzi po świecie i przygląda się. Co zrobisz, bracie Adalbercie, kiedy spotkasz Go nagle na ulicy albo w autobusie? Nic nie zrobisz, bo Go oczywiście nie rozpoznasz. Sprawa prosta.”

Dzień chylił się ku wieczorowi, a myśmy zbliżali się do celu naszej podróży. Na koniec spytałem owego dziwnego osobnika o imię. Odpowiedział mi:

Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza.”

To mówiąc oddalił się, a pomarańczowe słońce podświetlało jego rozwiane na wietrze nieokiełznane włosy.

Friday 21 August 2020

PAMIĘTAJ!

Opowiadał mi frater Adalbertus:

Byłem pewnego dnia świadkiem wydarzenia, jakie zaszło na rynku pewnego prowincjonalnego miasteczka. Był to bardzo ładny ryneczek , wkoło domy z podcieniami, a pośrodku – jako że był dzień targowy – stragany oferujące na sprzedaż najprzeróżniejsze dobra. Czego tam nie można było kupić! Oczywiście owoce, ale także mnóstwo innych dóbr, jak odzież i narzędzia, sprzęt turystyczny i wędkarski, kiczowate dewocjonalia i czasopisma pornograficzne. Przeciskałem się właśnie przez tłum obok tego straganu z pornografią, kiedy usłyszałem dobiegające skądsiś wołanie:

Ludzie, nawróćcie się! Rozpamiętujcie swoje grzechy! Nawróćcie się!”

Zaraz po tym okrzyku dał się słyszeć trzask jakby bicza. Okrzyk dobiegał od strony kościoła stojącego w rogu rynku. Przecisnąłem się tam i zobaczyłem mężczyznę rozebranego do pasa, a za nim innego mężczyznę chlastającego go biczem po plecach. Mężczyzna obnażony wołał:

Nawróćcie się! Rozpamiętujcie swoje grzechy! Wszyscy jesteście grzesznikami! Wszyscy bez wyjątku! Nawróćcie się i rozpamiętujcie swoje grzechy, jeśli chcecie osiągnąć zbawienie! Lepiej w doczesnym życiu za nie odpokutować, niż piec się w ogniu przez wieczność”

W tym momencie znów świsnął bicz spadający na jego plecy. Pomyślałem sobie, że może przydałoby się więcej takich kaznodziejów, którzy przypominaliby ludziom o grzechu. Może wtedy świat przestałby schodzić na psy tak, jak schodzi teraz. Choć z drugiej strony półnagi kaznodzieja nie miał specjalnie słuchaczy, właściwie możnaby powiedzieć, że był raczej ignorowany. Przysłuchiwał mu się tylko jeden wędrowiec w szerokim kapeluszu ocieniającycm twarz, z długą brodą, słuchał wspierając się na swym kosturze. Nagle podniósł ów kostur w górę trzymając go za oba końce i skłonił się głęboko przed mówiącym. Ten powiedział:

Dziękuję ci, wędrowcze, że doceniłeś moje kazanie.”

Tymczasem tajemniczy wędrowiec chwycił swój kostur oburącz tak, jakby chciał nim kogoś uderzyć, a następnie rzeczywiście uderzył: zdzielił półnagiego mówcę z wielkim rozmachem przez ramię raz, a potem drugi. Ten ze zdumieniem wykrzyknął:

Łazęgo, jak śmiesz mnie bić?”

Myślałem, że chcesz pokutować za grzechy swoje.”

Nie tobie, obdarty włóczęgo, wymierzać mi tę pokutę! Czemu mnie uderzyłeś, skoro ciebie o to nie prosiłem?”

Uderzyłem cię, żebyś sobie spamiętał, że człowiek powołany jest do tego, by służyć Najwyższemu. Grzech to jest zapomnienie o tym powołaniu, nawrócenie to przypomnienie sobie o nim; co nadto jest, od Złego pochodzi. Rozpamiętywanie własnych grzechów to nie nawrócenie, a cackanie się z własnym pępkiem.”

Uderzony kaznodzieja poczerwieniał, najwyraźniej wzbierał w nim gniew.

Co mówisz? A więc lęk przed potępieniem pochodzi od Złego? Nadzieja wiecznej nagrody to zapatrzenie we własny pępek? Może mi jeszcze powiesz, że są to pobudki samolubne?”

Ty to powiedziałeś, nie ja. Pamiętaj, mąż bogobojny boi się Boga, nie piekła. Co to znaczy, że boi się Boga? Czy Bóg może mu zrobić krzywdę? Oczywiście że nie, Bóg może jedynie płakać, że jego ukochany o nim zapomniał. Zapamiętaj to sobie! A żebyś spamiętał to sobie lepiej, przyłożę ci jeszcze raz.”

To powiedziawszy wędrowiec zamachnął się swym kosturem ponownie i przyłożył swemu rozmówcy w drugie ramię, a potem jeszcze raz. Następnie, kpiąc chyba sobie, chcwycił znów kostur za dwa końce i uniósłszy go w górę skłonił się przed swą ofiarą głęboko. Co uczyniwszu spokojnie ruszył swoją drogą. Pobity zawołał za nim:

Rozbój w biały dzień! Okaż mi swoje dokumenty, rozbójniku, abym mógł cię podać na policję!”

Podróżny obrócił się na chwilkę, zapewne spoglądając na wołającego, choć jego wielki kapelusz osłaniał go tak, że nie było widać jego oczu. Powiedział:

Dokumenty? Ha! Możesz powiedzieć policji, że pobił cię Szuszwol ze Swarzyndza. Pamiętaj!”

Usłyszawszy to znajome imię spojrzałem na jego nogi. Miał na nich sandały, a w sandałach zielone zapinki. Nie zdążyłem z nim jednak zamienić słowa, bowiem odwrócił się i znikł w tłumie.”


(Jeśli kto lubi Szuszwola, niech zajrzy tu)


SAMUELU, SAMUELU!

  Opowiadał mi frater Adalbertus: Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował t...