Opowiadał mi frater Adalbertus:
Chwała Najwyższemu za to, że dał człowiekowi siekierę i drewno, i zapałki. Chwała mu, że nauczył jak rozpalić watrę i uchronić się od trzaskającego mrozu. Czyż nie należy się Najwyższemu chwała za wszystkie te dary? On to stworzył mróz trzaskający, ale też on dał człowiekowi wszystko co trzeba, by od mrozu się uchronić.
Tak rozmyślałem patrząc na płomienie watry tańczące na bierwionach w zadymionej górskiej kolibie. Z grupą znajomych wybraliśmy się na zimową wycieczkę, mróz był trzaskający i szczypał w policzki, a w dodatku duło i była porządna zawierucha. Przez kilka godzin brnęliśmy przez wysoki śnieg, aż w końcu dotarliśmy do koliby, gdzie paliła się watra. Wokół watry siedziało kilka osób wyglądających w większości na włóczykijów rodem z miasta, acz było też kilku Górali. Wiadomo jak to jest w takich sytuacjach: nad watrą na trójnogu wisiał buchający parą kotlik, ktoś nas częstował cienką a słodką herbatą, ktoś grał na gitarze i śpiewał włóczykijskie piosenki. Całe wnętrze wypełnione było dymem kłębiącym się pod sufitem, najważniejsze jednak że było ciepło, że w kącie stała siekiera, a na dworze po okapem ułożony był sąg drewna. Wkrótce atmosfera zrobiła się całkiem miła. grupy włóczykijów wymieniały się wieściami ze szlaku, a skoro wyszło na jaw, że obecny jest również zakonnik, rozmowa zeszła na tematy religijne. Okazało się, że niektórzy z tych włóczykijów to młodzież wątpiąca nie tylko w słuszność nakazów kościelnych dotyczących kartek od spowiedzi i tym podobnych, ale nawet w samo istnienie Boga. Jako zakonnik czułem się zobowiązany rozpowszechniać Dobrą Nowinę. Argumentowałem więc:
"Spójrz na niebo gwieździste nad głową, na iskrzący się śnieg, na płomienie watry tańczące na bierwionach. Ktoś to wszystko przecież musiał stworzyć! Dlatego też lepiej prowadzić życie zgodne z nakazami Biblii, by otrzymać nagrodę po śmieci. Kto przestrzega przepisów prawa kanonicznego, ten otrzyma nagrodę w niebie."
Najwyraźniej jednak moje rozumowanie nie było nieodparte. Mój główny adwersarz, siedzący po przeciwnej stronie watry włóczykij ze zmierzwioną brodą i w ciężkich himalajskich butach, miał dobrze przemyślane argumenty.
"Załóżmy, że rzeczywiście jakaś rozumna istota stworzyła wszechświat, wszystkie słońca, galaktyki itd. Z tego jednak wcale nie wynika, że istnieje również jakieś niebo, podobnie jak z ewentualnego istnienia nieba nie wynika, że zachowując prawo kanoniczne w tym niebie się znajdziemy."
"No tak" odpowiedziałem, "ale mamy przecież objawienie. Na podstawie objawienia wierzymy, że Pan Bóg jest dobry i że cały świat stworzony jest dla człowieka." On jednak na to też miał gotową odpowiedź:
"Jedni w to wierzą, inni niekoniecznie. Czyżby brat nie znał przypowieści o kałuży? Otóż w załomie skalnym była sobie kałuża. Myślała ona, że świat został stworzony specjalnie dla niej, a już na pewno dla niej został stworzony ów załom skalny, w którym leżała. Czyż nie pasował idealnie do jej nieforemnego ciała? To chyba najlepszy dowód. Tak sobie myślała do południa, kiedy przygrzało słońce i wyschła. A czy Bóg jest dobry? Jeśli tak, to skąd tyle zła na stworzonym przezeń świecie? Skąd głodujące dzieci w Afryce? Skąd obozy koncentracyjne? Skąd bezustanna wojna w ziemi zwanej (czy aby zupełnie poważnie?) świętą?"
Skonfudował mnie trochę, nie bardzo wiedziałem co mu odpowiedzieć. Tymczasem jeden z górali wstał i zamaszystym ruchem zrzucił z siebie kożuszek. Miał on na sobie dość oryginalne góralskie portki, cyfrowane zieloną nicią, a przy kierpcach miał zielone pomponiki. Myślałem w pierwszej chwili, że mu gorąco przy watrze, ale on wykrzyknął:
"Co tam! Idę ku dolinie!"
Brodaty włóczykij słysząc to wyraźnie się zaniepokoił i powiedział:
"To wy tak, baco, w samej koszuli na taką zamieć chcecie wychodzić? Przecież mróz trzaskający, przeziębicie się i zapalenia płuc dostaniecie!"
"Co pan też gado! Ja jestem człowiek wierzący i wierzę, że Pan Bóg mnie uchroni od wszelkiego złego."
"No wiecie ludzie! A myślałem już, że Górale to inteligentny ludek. Przecież nie można Pana Boga obarczać odpowiedzialnością za ludzką głupotę! Dla ochrony przed mrozem Pan Bóg dał wam kożuszek, nie wiarę!"
"No racja", rzekł baca zakładając kożuszek z powrotem. "Nie trza Pana Boga obarczać odpowiedzialnością za ludzką głupotę. Ale Góralem to jo nie jezdem. Tak naprawdę to jezdem Szuszwolem ze Swarzyndza."
To powiedziawszy otworzył drzwi koliby i wyszedł jedną nogą na dwór. Wiatr zaczął wwiewać śnieg do środka. Baca obrócił się jeszcze, uchylił kapeluska i rzekł:
"Do następnego razu."
Poczem wyszedł, znikł w zawiei i tyle go widzieliśmy.