Opowiadał mi frater Adalbertus:
Byłem raz ze współbratem w drodze do pobliskiego miasta. Droga była długa, więc aby nie pozwolić naszym myślom rozłazić się bez celu rozważaliśmy znaczenie czytanego tego dnia Pisma. Była to właśnie trzecia niedziela po Wielkiejnocy w cyklu A, rozważaliśmy więc wydarzenie w Emaus, kiedy to dwaj uczniowie nie rozpoznali swego mistrza. Kiedy tak rozmawialiśmy, przyłączył się do nas nieznajomy osobnik i idąc przysłuchiwał się naszej rozmowie. Osobnik ten miał dziwny wygląd: włosy i brodę miał zdecydowanie zbyt długie oraz nieuporządkowane, na nogach miał za krótkie spodnie, a w zbyt dużych butach miał zielone sznurowadła. Po jakimś czasie odezwał się on do nas w te słowa:
“O czym tak rozmawiacie, braciszkowie, jeśli mogę zapytać?”
Odpowiedzieliśmy, że zastanawiamy się jak to było możliwe, że uczniowie po tygodniu niewidzenia nie rozpoznali swego mistrza. Nieznajomy wysłuchawszy nas rzekł:
“Odpowiedź jest prosta: nie poznali go, bo wierzyli w śmierć. Przecież umarł tydzień wcześniej, jak więc mógł z nimi iść? Wiara w śmierć, ta absurdalnie niezachwiana wiara w śmierć (czyż jest coś pewniejszego nad to, że każdy człowiek umrze?) jest owym grzechem pierweorodnym, który nie pozwala ludziom Go rozpoznać, choć On chodzi po świecie do dziś. Chodzi po świecie i przygląda się. Co zrobisz, bracie Adalbercie, kiedy spotkasz Go nagle na ulicy albo w autobusie? Nic nie zrobisz, bo Go oczywiście nie rozpoznasz. Sprawa prosta.”
Dzień chylił się ku wieczorowi, a myśmy zbliżali się do celu naszej podróży. Na koniec spytałem owego dziwnego osobnika o imię. Odpowiedział mi:
„Możesz mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza.”
To mówiąc oddalił się, a pomarańczowe słońce podświetlało jego rozwiane na wietrze nieokiełznane włosy.
No comments:
Post a Comment