Opowiadał mi frater Adalbertus:
Pewnego dnia byłem na międzynarodowej konferencji ekumenicznej poświęconej problemowi moralności we współczesnym świecie. Była to dobrze zorganizowana konferencja, liczni przedstawiciele różnych wyznań spotykali się w dużej auli z mównicą, przy której zainstalowanych było kilka mikrofonów. Towarzystwo nie było zbyt barwne, w końcu minęły już czasy kiedy duchowni różnych wyznań wymyślali sobie fantazyjne ubiory, minęły też czasy, kiedy ich następcy nosili te fantazyjne ubiory, ponieważ taka była tradycja; delegaci ubrani byli przeważnie w ciemne garnitury, co najwyżej z koloratką zamiast krawata. Tematem była, jak się powiedziało, moralność we współczesnym świecie. Ciekawe, jak różne podejście do tego problemu mają przedstawiciele różnych wyznań. Niektórzy mówcy ubolewali nad upadkiem moralności i postulowali odrodzenie religijne, bowiem bez religii moralność w ogóle zniknie i każdy będzie sobie robił co będzie chciał. Inni odwrotnie, ubolewali nad odchodzeniem ludzi od religii i postulowali złagodzenie nakazów moralnych, ponieważ moralność postrzegana jest jako ograniczenie wolności i odstrasza ludzi od religii. Wolność jest, jak wiadomo, wartością najwyższą we współczesnym świecie. Liczni mówcy w garniturach i koloratkach wchodzili na mównicę z plikami papierów i rozważali zawiłym językiem zawiłą sytuację moralności i zawiłe jej powiązania z religią oraz wolnością. Niektórzy mówiąc raz po raz popijali wodę ze szklanki, która stała na brzegu mównicy. Jak przystało na poważną konferencję, trwało to wszystko godzin kilka. Z przerwami oczywiście.
W czasie jednej z takich przerw, a właściwie pod koniec przerwy, kiedy większość delegatów była już na swoich miejscach, ale na sali jeszcze panował gwar, do mównicy podszedł osobnik wyraźnie odcinający się od reszty towarzystwa. Przede wszystkim wszedł w kapeluszu, dużym słomkowym kapeluszu ocieniającym oczy, spod kapelusza wypływała długa broda, a przyodziewek miał zdecydowanie mniej elegancki niż większość mówców. Właściwie to ten przyodziewek był zdecydowanie nieelegancki, wyglądał on raczej jak jakiś zakurzony pielgrzym, tym bardziej że w ręku trzymał kostur z brzozowego konaru, którym idąc stukał o podłogę. Podszedł do mównicy i łupnął o nią swym kosturem tak, że podskoczyła szklanka z wodą. Na sali zrobiło się cicho, a przybysz nachylił się ku mikrofonom i powiedział: „Słyszałem tutaj wypowiedziane twierdzenie, że moralność jest nakazem religii. Słyszałem też twierdzenie, że stanowi ona ograniczenie wolności. Otóż drodzy państwo, chciałbym państwu powiedzieć, że oba twierdzenia są błędne. Moralność nie jest nakazem religii, ona jest jej warunkiem. Prawo Boże nie ogranicza wolności, ono ją umożliwia. Wolność od łamania Prawa Bożego jest pierwszym stopniem wolności, po nim są następne: wolność od nienawiści i dalej wolność od pozornego ja. Kto nie jest wolny od łamania Prawa Bożego, ten nie rozpali w sobie płomienia prawdziwej miłości – to niemożliwe. Kto nie rozpali w sobie płomienia prawdziwej miłości, ten nigdy nie spali więzów pozornego ja – to niemożliwe. Kto nie wyzwoli się z więzów pozornego ja, ten nigdy nie zrobi nawet kroczka w kierunku Najwyższego – to niemożliwe. I odwrotnie, proszę państwa, wolność od łamania Prawa Bożego pozwala rozpalić płomień prawdziwej miłości, płomień prawdziwej miłości pozwala spalić pozorne ja na kupkę popiołu, dopiero kiedy tę kupkę popiołu rozwieje Święty Wiatr – możemy zrobić kroczek w kierunku Najwyższego. A wiedzcie państwo, że ten kroczek będzie najważniejszym kroczkiem całego ludzkiego życia, choćby kto żył sto dwadzieścia lat i cały czas wędrował. Wiedzcie również, że każda, nawet największa podróż zaczyna się zawsze od pierwszego kroczku.”
W tym momencie do mównicy podeszła pani moderator, elegancka osóbka w szarym żakieciku, i powiedziała:
„Przepraszam, ale chyba nie mam pana na liście prelegentów. Czy można wiedzieć jakie reprezentuje pan wyznanie, albo jaką organizację?”
„Ja mam jakąś organizację reprezentować? Ja, Szuszwol ze Swarzyndza, wędrowny hermeneutyk? Przecież to śmieszne!”
„Skoro nie reprezentuje pan nikogo, to czy mógłby pan opuścić to miejsce?”
„Oczywiście że mógłbym. Dziękuję państwu.”
Powiedziawszy to intruz skłonił się w stronę sali głęboko, zdejmując kapelusz i zamiatając nim podłogę, poczem wcisnął go sobie z powrotem na oczy i postukując swym kosturem wyszedł z sali.
No comments:
Post a Comment