Opowiadał mi frater Adalbertus:
Czyż osoba duchowna nie powinna poznawać również
innych doktryn religijnych, poza swoją własną? Jest przecież
sporo prawdy w twierdzeniu, że zrozumienie innych punktów widzenia
nie zubaża, ale właśnie ubogaca. Z takiego założenia wychodząc
usłyszawszy, że pewien sławny profesor ma serię wykładów
otwartych na temat religioznawstwa, postanowiłem ich posłuchać.
O wyznaczonej godzinie znalazłem się w budynku alma
mater w sali wykładowej w grupie słuchaczy oczekujących
wykładowcy. Jak to zwykle bywa w takich chwilach, oczekujący
rozmawiali ze sobą półgłosem i salę wypełniał jednostajny
szmer. Szmer ten ucichł jak nożem uciął kiedy do sali wszedł
wykładowca i wkroczył na katedrę. Miał on długie włosy spięte
zieloną gumką w bujną kitę, pod pachą teczkę papierów, a na
twarzy szelmowski uśmieszek. Rozłożył swoje papiery przed sobą
na stole, skłonił się lekko zebranym i zaczął mówić:
"Dzień dobry państwu. Chciałbym zacząć od
ostrzeżenia. Ostrzeżenie to dotyczy magii. Nie, nie!",
zaperzył się widząc zdumione twarze niektórych słuchaczy, "nie
będę państwa ostrzegał przed wiedźmami i urokami. Chcę
natomiast ostrzec przed myleniem magii z wiedzą. Sądzicie państwo,
że te dwie rzeczy trudno pomylić? Otóż zapewniam, że humanistom
badającym kulturę zdarza się to bardzo często, a szczególnie
często zdarza się to religioznawcom.
Dam państwu przykład z jajami. Otóż moja babcia
gotując jaja na miękko odmawiała nad nimi trzy zdrowaśki. Zawsze
i nieodmiennie odmawiała te trzy zdrowaśki i zawsze skutek był ten
sam: jaja ugotowane były na miękko. Moja babcia była oczywiście
najzupełniej świadoma wpływu, jaki odmawiane zdrowaśki miały na
wspomniane wyżej jaja: był to sposób odmierzania czasu. Tymczasem
moja ciotka (która, muszę to przyznać, nie jest zbyt rozgarnięta)
do mierzenia czasu ma elektroniczne urządzenie piszczące po -
załóżmy - trzech minutach, tymczasem nad jajami nadal odmawia
zdrowaśki. Czemu? Z prostego powodu: babcia zawsze tak robiła, a
miała u ciotki autorytet niepodważalny. Ciotkajest bardzo pobożna
i skoro babcia odmawiała, to ona też będzie. Teraz wyobraźmy
sobie potencjalnego religioznawcę z Chin, który postanawia zbadać
zachowania mojej ciotki. Jak zaklasyfikuje on zdrowaśki odmawiane
nad jajami? Najprawdopodobniej zaliczy je do zachowań religijnych.
Może wliczy je do praktyk Kościoła Katolickiego? A może będzie
to punkt wyjścia do rozważań nad jajami, które pierwotnie są w
stanie profanum, ale po trzech zdrowaśkach osiągają stan sacrum i
wtedy dopiero nadają się do spożycia?"
Słuchając tego przypomniałem sobie moją własną
babcię, która również odmawiała zdrowaśki nad jajami, ale ich
liczba jakoś nie utkwiła mi w pamięci, a o przyczynę nigdy babci
nie pytałem. Zakładałem pewnie, że odmawia zdrowaśki, bo jest
pobożna. Wykładowca tymczasem kontynuował:
"Dam państwu badziej magiczny przykład. Otóż
wyobraźmy sobie średniowiecznego alchemika w - powiedzmy -
arabskiej Hiszpanii. Ów alchemik wie jak otrzymać al-kohol,
al-dechydy i al-kaloidy, wie także, że z niektórych minerałów
można otrzymać metale wkładając je na określony czas do
rozżarzonego pieca. Na jaki czas? Powiedzmy, że można ten czas
odmierzyć powtarzając odpowiednią ilość razy formułkę 'Allah
Akbar'. Alchemik ów posiada zupełnie rzetelną wiedzę i zupełnie
uprawnione jest jego twierdzenie, że poszukuje minerału, z którego
otrzymać można złoto. Wyobraźmy sobie teraz, że ów alchemik ma
pomocnika, którego zadaniem jest sprzątanie laboratorium. Pomocnik
ten obserwuje zachowanie alchemika i oczywiście zauważa, że
alchemik cieszy się dużym szacunkiem na dworze kalifa. Po jakimś
czasie pomocnik emigruje do chrześcijańskiej części Hiszpanii i
na dworze tamtejszego księcia przedstawia się jako 'alchemik
poszukujący minerału, z którego otrzymać można złoto'. Zyskje
on patronat księcia, buduje sobie laboratorium i naśladuje
zewnętrzne zachowania alchemika, wkłada różne kamienie do pieca i
powtarza nad nimi… no właśnie, magiczne formuły. Pisze również
księgi i polemizuje z innym podobnym sobie 'alchemikiem', czy
wypowiadaną formułą powinno być 'Allah Akbar' czy raczej 'Abrak
Adabra'. Uśmiechają się państwo z niedowierzaniem? Otóż proszę
mi wierzyć, że taka polemika o formułki jest najbardziej możliwa,
i to nie tylko w książkach. Bywało, że o formułki toczono krwawe
wojny…"
W tym momencie do sali wszedł jakiś papudrak w
garniturze i pod krawatem, z wuchtą papierów pod pachą, i stanął
jak wryty. Wybałuszając oczy na naszego wykładowcę, wykrztusił:
"Co… Co pan tu robi?"
"Ja, proszę pana, mówię," padła odpowiedź.
"A ściślej mówiąc ostrzegam."
"Przepraszam, ale czy to pan jest może sławnym
profesorem religioznawstwa?"
"Ja miałbym być profesorem? Skądże! Jestem
tylko wędrownym hermeneutykiem, nazywają mnie Szuszwol ze
Swarzyndza. A czymu?"
"Ach, to mi ulżyło. Bo mi się właśnie
wydawało, że to ja jestem sławnym profesorem, a także że w tej
sali mam mieć akurat teraz wykład."
"Skoro tak się panu wydawało, to nie będę z
panem podejmował polemiki. Niech się panu nadal tak wydaje, a ja
już sobie pójdę." To powiedziawszy zebrał swoje papiery i
skłoniwszy się w stronę słuchaczy bez słowa wyszedł z sali.
Tymczasem nowy wykładowca wszedł na katedrę, rozłożył na stole
swoje papiery, skłonił się zebranym i zaczął:
"Dzień dobry państwu. Dzisiejszy wykład
chciałbym poświęcić formułom werbalnym w chrześcijaństwie
średniowiecznym, a w szczególności sformułowaniu 'filioque' i
jego roli w rozpadzie Kościoła na wschodni i zachodni…"
No comments:
Post a Comment