Monday 29 January 2018

GIBANIE

Opowiadał mi frater Adalbertus:
Czy to możliwe, by zobaczenie Twarzy Boga mogło wprowadzić człowieka w tarapaty? Oto, co mo się kiedyś przydarzyło. Byłem kiedyś w pewnej niezwykłej górskiej dolinie, gdzie (jak mówiono) bije źródło wody żywej, a w tym źródle (jak mówiono) można zobaczyć Twarz Boga. Oczywiście strasznie byłem ciekaw tego zjawiska, ale doszedłszy tam strasznie się rozczarowałem: źródło biło w ocembrowanej studzience, gdzie - zajrzawszy - zobaczyłem tylko odbicie własnej kalafy. W okolicy pasły się owce i akurat tak się złożyło, że obok studzienki stał pasterz, który mi powiedział, że jeśli chcę zobaczyć Twarz Boga, to muszę zapomnieć o sobie. W tym momencie jakby mnie olśniło, na moment rzeczywiście zapomniałem o sobie, zajrzałem do studzienki i - zobaczyłem Twarz Boga. Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że omal nie zemdlałem. Usiadłem na kamieniu obok studzienki i próbowałem zebrać myśli. Niestety nie przychodziło mi to łatwo. Tak naprawdę to nie przychodziło mi to wcale, szedłem potem w dół doliny jakby conieco na chaju i przez najbliższe kilka dni snułem się po okolicy jak śnięta ryba. W jednym miasteczku przechodząc przez skrzyżowanie nie zauważyłem czerwonego światła, samochody zatrzymywały się z piskiem opon, a ja nie zwracałem na nie uwagi. W końcu zatrzymał mnie policjant, ale jak mu powiedziałem, że właśnie widziałem Twarz Boga i jestem pod wrażeniem, to mnie zostawił. I słusznie. W końcu nie każdemu się zdarza zobaczyć Twarz Boga. Osoby, które oglądały Twarz Boga, należy otaczać szacunkiem.
W końcu jednak władowałem się w tarapaty. Nie bardzo wiedząc gdzie idę zalazłem za jakąś ozdobnie kutą bramę, ktoś za mną krzyczał że nie wolno, a ja nic, szedłem dalej, zaszedłem na dziedziniec budynku który właściwie wyglądał na pałac, zaparkowane tam były lśniące limuzyny, w końcu wokół mnie pojawili się jacyś panowie w ciemnych okularach, żądali okazania dokumentów, ja im opowiadałem o Twarzy Boga, jednakże ci panowie nie okazywali mi z tego powodu szacunku, wręcz przeciwnie, skuli mnie w kajdanki, wepchnęli do samochodu z kratkami w oknach i wywieźli do aresztu. Tam, nie okazując najmniejszego szacunku osobie, która widziała Twarz Boga, odebrali mi wszystko co miałem w kieszeniach, zabrali mi sznur którym byłem przepasany, nawet sznurowadła z butów kazali mi wywlec. Ja im opowiadałem o Twarzy Boga, a oni tylko się śmiali:
"No, no! Twarz Boga widziałeś? To możesz być z siebie dumny!"
Pewnie że mogę. W końcu nie każdemu to się zdarza. Ale oni bez ceregieli wtrącili mnie do celi a klawisz zamykając za mną drzwi krzyknął jeszcze:
"Możesz być z siebie dumny!"
W celi były tylko gołe szare ściany, zakratowane okno, trzy drewniane prycze i okropnie śmierdzące wiadro z sikami. Na jednej pryczy siaedział już inny więzień. Kiedy drzwi się za mną zamknęły, zapytał:
"Za co gibiesz, wuja?"
"Za to, że ujrzałem Twarz Boga" odrzekłem. "Na tym zepsutym świecie ludzie nie zdają sobie sprawy, że osobie, która ujrzała Twarz Boga, należy się szacunek." Opowiedziałem mu pokrótce co mi się zdarzyło w przeciągu ostatnich kilku dni. On, wysłuchawszy powiedział:
"Wiesz co wuja? Mi się zdaje, że ty nie gibiesz za to, że ujrzałeś Twarz Boga, tylko za to, że nie zapomniałeś o sobie. Za to, że twoje pozorne ja bardzo szybko zaczęło przypominać o swoim istnieniu i domagać się atencji. Ono zawsze tak będzie robić, będzie wymyślać najprzedziwniejsze argumenty żeby na siebie zwrócić uwagę. Na przykład będzie podszeptywać, że kto widział Twarz Boga, ten jest lepszy niż inni ludzie i godzien specjalnego szacunku. Jest to oczywiście argument fałszywy, pozorne ja próbuje przypisać sobie nie swoje zasługi, a kto się na te głupie podszepty daje nabrać, tego otoczenie - no cóż, bierze za wariata. Pozorne ja chciałoby odgrywać rolę klawisza i mieć nad tobą kontrolę, ale nie daj się nabrać. Pamiętaj, że miałeś zapomnieć o sobie."
W tym momencie szczęknął zamek, drzwi celi się otwarły, pojawił się w nich klawisz i rozdarł japę:
"Nie mąć mu w głowie, ty Szuszwolu ze Swarzyndza! Wylatuj stąd, wypuszczamy ciebie!"
Rzucił mu foliowy worek z jego osobistymi przedmiotami, paskiem który ów więziań włożył sobie w spodnie, oraz sznurowadłami koloru zielonego, które wciągnął sobie w buty. Wychodząc obrócił się jeszcze i powiedział:
"Pamiętaj, że miałeś zapomnieć o sobie."
Klawisz znów wrzasnął:
"Nie mąć mu w głowie! On ma być z siebie dumny!"

Poczym drzwi się zamknęły i zostałem sam w celi.

Thursday 25 January 2018

PSYCHOLOGIA

Opowiadał mi frater Adalbertus:
Czymże jest psychologia? Leczeniem objawów? Czy psycholog rozumie, z czego trzeba leczyc? A może zagubiony jest w świecie akurat tak samo, jak jego potencjalny pacjent, który również nie rozumie przyczyny swoich dziwnych zachowań? Może tak samo jak pacjent odcięty jest od tej najprawdziwszej Rzeczywistości, nieświadom nawet tego, że mógłby ją dostrzec?
Wiem coś o byciu takim pacjentem, sam bowiem trafiłem do wariatkowa i przyjęto mnie z pełnymi honorami jako tego szalonego mnicha, co bredzi coś o Twarzy Boga. Najpierw mnie aresztowano za to, że wlazłem tam, gdzie nie powinienem włazić, ale potem uznano, że należy mnie odesłać do psytala szpichiatrycznego. Psytal szpichiatryczny był seledynowy, na seledynowo pomalowane były wnętrza, seledynowe były piżamy pacjentów, jeden miał nawet seledynowe sznurowadła w pepegach. Ten ostatni to był dość szczególny przypadek. To znaczy wszyscy pacjenci byli w jakiś sposób dziwaczni, ale ten szczególnie rzucał się w oczy, stał bowiem cały czas w bezruchu oparty o miotłę i wpatrywał się w nieokreśloną dal. Miał długie włosy i absolutnie nieruchomą twarz, czym przypominał trochę indiańskiego wodza. Czasami robił kilka kroków, tak że przesuwał się czasami z miejsca na miejsce i można go było znaleźć w zupełnie nieoczekiwanych pomieszczeniach. Na przykład w kącie gabinetu, w którym pani psycholog w dużych okularach przeprowadzała ze mną rozmowę. Pani psycholog chciała postawić diagnozę, bo oczywiście uznany zostałem za chorego. Bo oczywiście w naszej wspaniałej postępowej cywilizacji umiejętność zobaczenia Twarzy Boga uważana jest za chorobę psychiczną.
Ów gabinet był całkiem przestronny, tak że nieruchomy pacjent z miotłą stojący w rogu nikomu nie przeszkadzał. Nikt na niego nie zwracał uwagi, równie dobrze mógłby tam stać wieszak na ubrania. W swojej seledynowej piżamie zlewał się z tłem, bowiem ściany też były pomalowane na seledynowo. Jedna ściana miała duże okno z widokiem na słoneczną łąkę i las za łąką. Po tej łące chodziła sobie, niczym zjawa nie z tej bajki, dziewczyna ubrana w poszarpaną suknię zszytą z kolorowych łatek. Wyglądała jak istna Łoblodra z Łobornik, włosy miała rozpuszczone i ufarbowane na kolorowe pasemka, a na dobitkę była bosa. Chodziła sobie po tej łączce, zrywała kwiatuszki i wiła z nich wianek, a kiedy go uwiła, poszła dalej i zniknęła z pola widzenia. Myślałem sobie, że dziwne jest takie wielkie okno w tym przybytku o drzwiach bez klamek. Może jest z jakiegoś wzmocnionego szkła? Tymczasem pani psycholog, która była najzupełniej normalną kobietą, o włosach upiętych w kok i ubrana w biały kitel skrywający schludne ubranko, siedząc za biurkiem przeprowadzała ze mną rozmowę.
To powiada frater, że widział Twarz Boga? Wygląda na to, że mamy do czynienia z przywidzeniami paraniocznymi. Niech się frater nie martwi, dostanie frater odpowiednią tabletke i zwidy miną.”
Takie dictum nan moment odebrało mi mowę. Więc ona Oblicze Najwyższego traktuje jak jakieś zwidy! Zareagowałem na to z oburzeniem:
Ależ ja nie mam żadnych zwidów! Czyżby Oblicze Najwyższego uważała pani za zwidy? Czyżby umiejętność dostrzeżenia tego Oblicza uważała pani z chorobę psychiczną? Oblicze Najwyższego jest Rzeczywistością prawdziwszą, niż wszystko co pani szanowna widzi.”
Wie frater,” odparła ona z ironicznym uśmieszkiem. „Umiejętność dostrzeżenia Twarzy Boga nie jest problemem psychologii...”
A niby dlaczego nie?”
Te słowa dobiegły z rogu pokoju i tak zdziwiły panią psycholog, że wybałuszyła gały i rozdziawiła japę. Patrzała w róg pokoju, jakby to ona nagle zobaczyła jakąś zjawę. Zjawą był dobrze znajomy pacjent z miotłą, ale szokujące było jego zachowanie. Nie patrzał tępo w dal, tylko najzupełniej trzeźwo na panią psycholog, a w dodatku uśmiechał się ironicznie.
A niby dlaczego nie?” powtórzył. „Nie uważa pani szanowna, że to właśnie powinno być najważniejsze zadanie psychologii? Że psychologia powinna prowadzić człowieka do takiego stanu psychicznego, w którym byłby on zdolen dostrzec Oblicze Najwyższego? I że jeśli psycholog tego nie robi, to sprzeniewierza się swemu powołaniu?” Pani psycholog najwyraźniej przyszła do siebie, bo powolutku zamknęła japę i spokojnie odpowiedziała:
Coś podobnego! To pacjenci będą mnie teraz uczyć psychologii? Naprawdę, ten współczesny świat zaczyna stawać na głowie. Niestety, psychologia i Twarz Boga nie mają ze sobą wiele wspólnego, pomiędzy zdrowiem psychicznym a Bogiem nie ma związku, te drzwi pozostają szczelnie zamknięte. Tak szczelnie jak to okno. Czy potrafiłbyś je otworzyć? Nawet wybić go nie można, bo szyby są ze wzmocnionego szkła, żeby pacjenci sobie krzywdy nie zrobili.”
Mogę spróbować” odparł jej rozmówca i puścił swoją miotłę, która przewróciła się z trzaskiem. Podszedł do biurka, przykucnął, objął je ramionami i lekko poruszył. Co on chce zrobić - pomyślałem? Podnieść je? To było solidne dębowe biurko, niezła klofta. I co niby chciałby z nim zrobić? On tymczasem trochę poprawił uchwyt i podniósł biurko do góry. Wszystkie papiery sfrunęły i rozleciały się po pokoju, pani psycholog ledwie zdążyła złapać telefon wrzeszcząc jednocześnie:
Co robisz, wariacie?!”
On tymczasem rzucił biurko w kierunku okna, kawałki wzmocnionego szkła z brzękiem posypały się na podłogę, biurko wylądowało w trawie, a pacjent wyskoczył przez rozbite okno i pobiegł do lasu. Owiał nas powiew świeżego powietrza. Pani psycholog, która telefon zdążyła złapać w samą porę, podniosła słuchawkę i wystukała numer.
Halo?” powiedziała do słuchawki. „Czy możecie szybko tu przyjść? Ten Szuszwol ze Swarzyndza znów narobił bałaganu.”

Wednesday 24 January 2018

WINNICA

Opowiadał mi frater Adalbertus:
Wędrowałem pewnego razu drogą wśród wzgórz pokrytych winnicami. Pogoda była słoneczna, wiał jednak porywisty wiatr, który gnał po niebie obłoki, a z krzewów winorośli zrywał niektóre, pożółknięte już liście. Idąc tak zastanawiałem się nad tym, co mi niedawno opowiedziano. Otóż winnice te należały podobno do pewnego księcia, którego przodkowie posiadali te ziemie jeszcze w średniowieczu, a który i obecnie mieszkał daleko stąd, w średniowiecznym rodowym zamku. Tymczasem jednak zarządcy winnic zbuntowali się twierdząc, że wiatr historii również wśród winnic wiać powinien, że feudalizm dawno się skończył i że skoro oni w tych winnicach pracują, to oni powinni korzystać w pełni z owoców swej pracy, a nie jakiś książę, który nic nie robi, tylko siedzi na zamku i chciałby zbierać, czego nie posiał. Gdy tak szedłem rozmyślając, spostrzegłem nagle jakiegoś luntrusa z rozwichrzoną brodą, w słomkowym kapeluszu i wyświechtanych portkach, który najzwyczajniej w świecie raczył się winogronami, oblizując się przy tym i mrugając do mnie okiem. Nie chcąc być biernym świadkiem tak bezceremonialej kradzieży, krzyknąłem do niego:
Czemuż to, łatusie jeden, raczysz się owocami nieswojej pracy? Czemuż to w szkodę włazisz do nieswojego ogrodu?”
Hola hola!” krzyknął on przytrzymując kapelusz, który wiatr w nagłym porywie chciał zabrać ze sobą. „Czemuż to, że odpowiem pytaniem, przypisujesz mi kradzież oceniając sytuację na podstawie pozorów? Skąd możesz wiedzieć, czy nie jestem przypadkiem wysłannikiem księcia, który jest właścicielem tych winnic?”
Jakże to” odparłem, „Wysłannikiem księcia miałby być taki luntrus jak ty, z rozwichrzoną brodą, w słomkowym kapeluszu i w wyświechtanych spodniach?”
No właśnie, chciwe ‘ja’ zawsze chętnie bierze pozory za dobrą monetę, nawet świątobliwi braciszkowie nie są od tego wolni. Czyżbyś nie znał przypowieści o winnicy? Ta winnica, drogi braciszku, to obraz twojej duszy, zarządcy winnicy to chciwe ‘ja’, które chciałoby nie swoim ogrodem zawładnąć, a wysłannik księcia to szept Świętego Wiatru, który każdy z nas czasem słyszy swym wewnętrznym uchem. Zarządcy w głupocie swojej myślą, że skoro nauczyli się zasad uprawy spisanych w księdze, to pojedli już wszystkie rozumy i powinni rządzić. Głupcy! Oni wiedzą tyle o działaniu i przeznaczeniu wina, co szczur mieszkający na stacji metra wie o systemie komunikacyjnym Paryża. Głupcy! Służba księciu jest racją ich istnienia, a odmawiając służby zaprzeczaą też tej racji.” W tym momencie gwałtowny podmuch wiatru zerwał znowu kilka liści i uniósł je w powietrze, chciał także zerwać kapelusz z głowy mego rozmówcy, ale ten złapał go na czas.
Przypowieść o winnicy oczywiście znałem, ale nigdy nie słyszałem tak oryginalnej interpretacji. W dodatku kiedy mówił, spostrzegłem jeszcze jeden oryginalny, acz wcześniej już gdzieś widziany element ubioru: zielone sznurowadła w butach. Chcąc się czegoś więcej dowiedzieć o tym zagadkowym osobniku, zapytałem:
Powiedz mi, kim ty właściwie jesteś, pozorny łatusie i potencjalny (wedle swych własnych słów) wysłanniku księcia. Powiedz mi też, co ty tu właściwie robisz.”
Właściwie jestem Szuszwolem ze Swarzyndza, a co ty robię? Ano, kradnę wi…”

W tym momencie kolejny podmuch tak świsnął wśród gałęzi winorośli, że nie usłyszałem dobrze ostatniego słowa.

Tuesday 23 January 2018

ZA DUŻO CYMBAŁÓW

Opowiadał mi frater Adalbertus:
Zafurkotało, na dachu usiadł biały gołąb, zaczął gruchać i przechadzać się tam i z powrotem strosząc pióra i kłaniając się raz po raz. Pomyślałem sobie, że to może jakiś znak, bowiem dach ów przykrywał przykościelne centrum konferencyjne, w którym właśnie odbywało się spotkanie ekumeniczne. Jak powiadają, pod postacią białej gołębicy pojawia się czasem Duch Święty. Po chwili pomyślałem sobie jednak, że ten na dachu nie może być Duchem Świętym, bo skoro grucha i tokuje, to w sposób oczywisty nie jest gołębicą. No właśnie, jak to jest z tym Duchem Świętym, z jednej strony jawi się jako gołąb płci żeńskiej, a z drugiej słowo duch znaczy wiatr, podobnie jak greckie pneuma. Z trzeciej strony ten Święty Wiatr bywa ogniem, którego płomienie jawią się na przykład nad głowami apostołów. Przecież to nielogiczne, jak wiatr może być ogniem? To jest dopiero problem do rozgryzienia, w porównaniu z tym małym piwem jest kwestia czy pochodzi On od Ojca, czy też od Ojca i Syna.
Ta ostatnia kwestia była przedmiotem rozmów spotkania ekumenicznego dzień wcześniej. Wydawałoby się, że to drobnostka, a tymczasem deliberowano cały dzień i nie udało się wypracować wspólnego stanowiska. Tego dnia tematem obrad była kwestia z jakich substancji powinien być robiony chleb eucharystyczny, a konkretnie czy należy dodawać do ciasta zakwas, a także czy wino mszalne po przeistoczeniu jest tylko symboliczną, czy też najzupełniej rzeczywistą Krwią Boga. Obrady trwały od kilku godzin i wspólne stanowisko zdawało się być równie odległe, co na początku. Było to wszystko strasznie męczące, w końcu wyszedłem do przykościelnego ogrodu by odetchnąć świeżym powietrzem.
W ogrodzie był duży, ładnie utrzymany trawnik otoczony starymi dębami. Niektóre z tych dębów musiały mieć po kilkaset lat, jeden nawet został powalony niedawną wichurą i leżał już pocięty i uprzątnięty w stosie gotowym do spalenia. Tymczasem od strony bramy zbliżał się jakiś nowy przybysz. Ubrany był w pstrokaty kaftan, w butach miał zielone sznurowadła, a pod pachą niósł cymbały. Widziałem go już gdzieś wcześniej i pilnie usiłowałem sobie przypomnieć okoliczności, on tymczasem mnie minął i bez pukania wszedł do sali konferencyjnej. Trochę mnie to zdziwiło, czyżby taki pstrokaty łachmyta był zaproszony na poważną konferencję? A może wszedł on sobie ot tak, bez zaproszenia? Potwierdził moje przypuszczenia dźwięk cymbałów, muzyka bowiem, o ile wiem, nie była w programie konferencji. Po chwili jednak cymbały umilkły, podniósł się natomiast straszny rejwach i harmider i w końcu stała się rzecz nieoczekiwana: drzwi sali konferencyjnej otwarły się na oścież i wylał się stamtąd tłum gniewnych delegatów popychający przed sobą pstrokatego intruza. Niektórzy z delegatów wykrzykiwali:
Co za cymbał!”
Cymbały nie były w programie konferencji!”
Właśnie! Za dużo takich cymbałów się pęta!”
Zielsko trzeba wykorzenić, związać i w ogień wrzucić!”
Właśnie! W ogień go wrzucić! Tam jest gotowe drewno!”
Inni delegaci podchwycili ten pomysł i zaczęli przygotowywać stos z pociętych gałęzi starego dębu. Pośrodku stosu wbito pionowy pal, by przywiązać delikwenta. Mnie tymczasem olśniło, przypomniałem sobie nagle gdzie go widziałem. Wykrzyknąłem więc:
Szuszwol ze Swarzyndza! Co się stało?!”
Och, nic. Wygląda na to, że delegaci za bardzi sobie wzięli do sreca moje stukanie w cymbały. Wparowałem na konferencję i powiedziałem im, że jeśli wino mszalne staję się Krwią Boga, to po to, byśmy się tą Krwią Boga upili, a nie po to by rozważać skład chemiczny substancji po przeistoczeniu. Oni na to że nawołuję do pijaństwa i świętokradztwa i widzisz jaki jest efekt.”
I co, tak się dasz po prostu spalić?”
Czemu nie? Przecież Święty Wiatr jest płomieniem, prawda? Jeśli tak, to najwyższą godnością jakiej dostąpić może człowiek jest bycie klocem drewna, który podtrzymuje ten płomień. Zapamiętaj sobie to zdanie, jest ono bardzo ważne. Najlepiej od razu je powtórz.”
Skoro Święty Wiatr jest płomieniem, to najwyższą godnością jakiej dostąpić może człowiek, jest bycie klocem drewna podtrzymującym ten płomień. No tak, ale co powiedzą czytelnicy? Przecież jak cię spalą, to nie będzie już więcej opowiadań o Szuszwolu!”
Nie będzie to nie będzie. Powiedz im, żeby się nie przejmowali, bo nic takiego się nie stało. No i powiedz im ode mnie do widzenia.”
W międzyczasie stos został ułożony. Szuszwola obwiązano sznurami i przywiązano do pala, a ten wyglądał jakby się nie przejmował i raz po raz puszczał do mnie oko. Tymczasem ktoś zaczął krzyczeć wskazując na drugi koniec ogrodu:
A to co za jedna? Jakieś mu daje znaki! Pewnie jest z nim w komitywie. Może to czarownica albo narkomanka? Też ją trzeba spalić!”
W miejscu gdzie wskazywał stała dziewczyna ubrana jak istna Łoblodra z Łobornik: w sukni z kolorowych łatek, o włosach ufarbowanych w kolorowe pasma, bosa. Złapano ją bez problemu bo nie uciekała, obwiązano sznurami i wrzucono na stos. Ktoś przyniósł kanister z benzyną, stos oblano, rzucono nań płonącą zapałkę i tyle. Szuszwola i Łoblodrę pochłonęly płomienie i po jakimś czasie została z nich kupka popiołu. Nazajutrz był kolejny dzień konferencji, ale w nocy mocno wiało i kupka popiołu została rozwiana na cztery wiatry.

Taki był koniec Szuszwola ze Swarzyndza, wędrownego hermeneutyka, i jego tajemniczej nieznajomej, Łoblodry z Łobornik.

(Jeśli kto lubi Szuszwola, niech zajrzy tu)

OBŁOK MAGELLANA .

Obłok Magellana nie jest obłokiem tylko inną galaktyką strasznie strasznie daleko, ale spirala w Andromedzie jest jeszcze inną galaktyką jeszcze jeszcze dalej, a jeszcze jeszcze jeszcze dalej są galaktyki w Pannie a za galaktykami w Pannie są jeszcze inne galaktyki, a jeszcze dalej za tymi galaktykami, wprost niewyobrażalnie daleko, są kwasary, a za kwasarami już nic nie, no powiedzmy nic nie widać bo to coś co tam jest ucieka szybciej niż światło, bo kiedyś było podobno Wielkie Bum i od tego czasu galaktyki od siebie uciekają to Wielkie Bum było bardzo dawno a przed Wielkim Bum nic nie było, dlatego padnij na twarz przed Najwyższym, padnij na twarz przed Panem Zastępów, dlatego ruszaj w drogę nie biorąc ze sobą ani kija, ani torby, ani. chleba, ani pieniędzy, ani dwóch sukien (tego sformułowanie tak naprawdę ja nie wymyśliłem, to jest tylko uwspółcześniona wersja tego co w XIII wieku pisał perski aptekarz, że ziemia spoczywa na słoniu, słoń na żółwiu, żółw na niczym, więc padnij na twarz przed Allahem), dlatego ruszaj w pielgrzymkę bez kija, bez torby, bez chleba, bez pieniędzy, bez karty kredytowej, bez dwóch sukien, bez dwóch par spodni, no dobra możesz wziąć ze sobą mały plecak ze swetrem i śpiworem i pewnie będziesz także musiał wziąć paszport ale idź na piechotę, szary kaptur pielgrzyma i ruszaj na piechotę - gdzie? Może po prostu do Jeruzalem, gdzie Pan Zastępów był ukrzyżowany przez władze państwowe z poduszczenia władz duchownych... po prostu ruszaj w pielgrzymkę, proś o jedzenie i jedz tylko to co dostaniesz, proś o miejsce do spania i śpij tam gdzie ci pozwolą, pamiętaj że dawanie jest pierwszym krokiem na drodze ku Najwyższemu i dlatego umiej przyjmować dary aby inni też mogli na tę drogę wstąpić, wizy będziesz chyba musiał załatwić zawczasu żeby na granicy się nie czepiali i ruszaj jeśli chciałbyś być sobą chciałbyś być sobą jeszcze, zostaw za sobą politykę nie dlatego że polityka jest czymś niedobrym tylko dlatego że jest czas zajmowania się polityka, i jest czas zajmowania się ważniejszymi rzeczami, zostaw za sobą filozofów którzy głoszą zupełnie słuszne tezy o wartościach chrześcijańskich i ruszaj na poszukiwanie wartości nie w słowach zawartych, zostaw za sobą poetów bc minął czas poezji więc zostaw poetów którzy w pustych półlitrówkach wysyłają w świat S.O.S. i. sam ruszaj w świat, zostaw za sobą "modlących się" którzy bezustannie każą Najwyższemu wysłuchiwać zachcianek i pamiętaj że to człowiek został stworzony po to by słuchać Głosu Bożego a nie odwrotnie, ruszaj i zostaw wszystko co masz i pamiętaj że Pan Jezus nie pobiegł za bogatym młodzieńcem wołając Zaczekaj/ trochę dla ciebie rozwodnię swoje przykazanie, byłeś tylko poszedł za mną, bowiem przed obliczeni Najwyższego wolno stanąć tylko temu kto nic nie posiada, dlatego pamiętaj o tym że kto wybiera bezdomność będzie miał dach świata nad głową, bowiem przed obliczem Najwyższego wolno stanąć tylko temu kto nie posiada nawet siebie, dlatego pamiętaj u tym kogo śmierć wybierze, nie będziesz pierwszy, przed tobą byli średniowieczni pielgrzymi przemierzający stopami drogę do Composteli, przed nimi byli starotestamentowi pielgrzymi przemierzający drogę ku Syjonowi, przed nimi byli troglodyci, przed troglodytami były małpy, przed małpami były lemury, przed lemurami były misie koala, przed misiami koala były jaszczurki, przed jaszczurkami były żabki, przed żabkami były rybki, przed rybkami były pantofelki, przed pantofelkami były glony, przed glonami były sinice, a przed sinicami było tylko puste morze, bezmiar wód i wiatr unosił się nad wodami, dlatego PAMIĘTAJ i zrób tygodniową głodówkę o wodzie i powietrzu choćbyś pod koniec na czworakach miał chodzić, bowiem Pan Bóg dał posty abyś PAMIĘTAŁ, dlatego pość choćbyś miał chodzić na czworakach jak lemur bo wtedy masz większe szansę doczołgać się przed oblicze Najwyższego, ruszaj więc i pamiętaj że ta pielgrzymka nie jest celem lecz początkiem drogi, wiedz że moralność i to wszystko to nie cel tylko niezbędny warunek bez którego nie można wejść na, ścieżkę, wiedz też że wszelkie poglądy mogą być wprawdzie pomocne ale też nie są celem, są one raczej jak różne krainy i zakamarki myśli wprawdzie najzupełniej rzeczywiste, ale nie ma żadnego powodu by w którymś z nich pozostawać na zawsze a tym bardziej brać w posiadanie, dlatego ruszaj w drogę i bądź jak Magellan który przepływał przez różne morza i cieśniny i mijał kontynenty i wyspy, nie musisz być wcale jak Giordano Bruno, Galileusz nie dał się spalić a ziemia nie przestała się kręcić dlatego bądź jak Magellan i pozostań dopiero na tej wyspie na której śmierć cię wybierze, bądź jak obłok gnany Wiatrem nad bezmiarem wód i lądów, tworzący się i rozwiewany, którego nieistnienie zlewa się w jedna z istnieniem...

SAMUELU, SAMUELU!

  Opowiadał mi frater Adalbertus: Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował t...